Page 212 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 212

bronił. Jeśli ktoś z wyselekcjonowanych próbował zawrócić, zatrzymywała go kula.
                   Tego ranka getto umilkło. Nigdzie na ziemi nie było jeszcze takiego milcze-
                 nia. Usta zostały zaryglowane. Łzy przestały płynąć. Wszystko było rzeczywiste.
                 Wyraźne. Jasne i ostateczne.
                   Na podwórku przy Lutomierskiej te dwa długie rzędy ciągnęły się od samej
                 bramy do drzewka wiśniowego, które wydawało się ostatnim członem w szeregu
                 kobiet – jakby i ono ustawiło się do selekcji. Rzędy były krzywe i ruchome, wznosiły
                 się nad pagórkami grządek na działkach i opuszczały na ścieżkach pomiędzy
                 nimi. Szereg mężczyzn sięgał do domu, w którym mieszkali Cukermanowie.
                 Wszystko wyglądało spokojnie po tych paru strzałach, które Niemcy oddali,
                 pojawiając się na podwórzu. Z przodu odbywała się selekcja. Rzędy kurczyły się
                 szybko. Wiśnia pozostała z tyłu z wyciągniętymi gałęziami, jakby chciała pobiec
                 za pojmanymi, lecz nie mogła. Przy bramie stali żydowscy policjanci i popychali
                 wybranych w selekcji. Na ulicy stali inni policjanci, którzy pędzili nieszczęśników
                 do samochodów.
                   Szolem ze swoją legitymacją robotniczą w ręku stał blisko bramy. Zanim zdo-
                 łał odetchnąć, Niemiec dotknął jego ramienia i już chłopak był w bramie. Szedł
                 naprzód przerażony i zdezorientowany, mechanicznie pocierając twarz dłonią.
                 Wyszedłszy na ulicę ujrzał rolwagi  zabite deskami oraz ludzi, którzy wchodzili na
                                            5
                 nie w milczeniu. W tym momencie przebudził się. Zrobił krok, aby uciec. Policjant
                 przy pojeździe doskoczył do niego i złapał go za ramię: – Na wóz! – Szolem prosił
                 go, aby ten pozwolił mu zobaczyć, czy matka została wybrana, to wówczas byliby
                 razem. – Na pojazd! – ryknął policjant.
                   Szolem czuł, jak żyły jego wciąż jeszcze mocnych rąk naprężają się. Zamierzył
                 się na policjanta, gdy dojrzał Szejnę Pesię. Dokument zapewniający wolność
                 wystawiony przez komisarza policji, który trzymała stojąc w szeregu, już nie
                 znajdował się w jej ręku. Podbiegła do Szolema i policjant popchnął ich oboje
                 na samochód. Szejna Pesia wyrwała się z jego rąk i odepchnęła Szolema od
                 siebie: – Uciekaj! – krzyknęła do niego.
                   I już była na wozie. Szolem wisiał na nim jedną nogą. Szejna Pesia spychała
                 go, a policjant wpychał na górę. Szolem uwalniał się od policjanta i złościł na
                 Szejnę Pesię: – Wpuść mnie na górę, mamo, słyszysz?!
                   Wdrapał się do niej. Na wozie panowały ścisk i milczenie. Matka i syn stali
                 w plątaninie rąk i nóg, przyciśnięci do siebie. Na ulicy zabijano strzałami ucie-
                 kających. W końcu zamknięto pełny pojazd, który zakołysał się, aż ludzie zaczęli
                 upadać jeden na drugiego. Matki wypuszczały dzieci z rąk. Milczenie trwało.
                 Nawet dzieci nie płakały – jakby na wzór dorosłych skamieniały z bezradności,
                 ogarnięte zdumieniem wywołanym niewiarygodnością tego, co się stało – co
                 nie mogło być prawdą.


          210    5     Rolwaga – ciężki konny wóz bagażowy, często kryty, czasem z doczepką do przewożenia ładunku.
   207   208   209   210   211   212   213   214   215   216   217