Page 208 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 208
ukryte dzieciaki. Samuel Cukerman z Dziunią stali na schodach piwnicy, w której
kiedyś było ukryte radio. Szejna Pesia nadeszła z grupą sierot. Samuel wpuścił
je, po czym założył sztabę zamkniętą na zamek. Inni sąsiedzi biegali z dziećmi
do bramy, w której przed drzwiami sutereny stał Sprzedawca Toffi.
Bunim tam się skierował z córką na rękach.
Sprzedawca Toffi wpuścił wszystkich i zaprowadził do schowka pod sutereną,
gdzie leżały ukryte jego własne dzieci.
Bunim zatrzymał się przed wejściem do tego otwartego grobu pełnego żywych
trupków. Zawrócił. Wybiegł na podwórko i wbiegł z powrotem do chatki. Przypadł
do Miriam: – Mojsze Grabiarz nie pozwala… A w piwnicach jest wiele dzieci.
Miriam uniosła brwi. – Do szafy! – poleciła.
Postawił Blimele na podłogę. Mała chwiała się zaspana, a on nią potrząsał:
– Blimele, obudź się… Słuchaj… Ukryję cię w szafie. Masz siedzieć cicho. Nie
lamentować. Nawet, gdy będziesz słyszała krzyki. Słyszysz, Blimele?
Dziewczynka zamrugała oczyma, dopadła do Miriam i rozpłakała się: – Ma-
musiu, weź mnie z powrotem do brzuszka… Ukryj mnie w brzuszku… Boję się.
Bunim zaniósł ją płaczącą do szafy i wsadził pomiędzy ubrania, przysunął
głębiej do ściany i wyłamał deskę, aby miała powietrze. Pochwycił ostatni wil-
gotny blask przerażonych oczu i przykrył ją płaszczem Miriam. Wiedział, że nie
będzie płakać. Zamykając drzwi, ujrzał się w lustrze na zewnątrz. Spotkał się
twarzą w twarz z rozczochranym zbirem. Przypadł do Miriam. Powietrze wokół
nich pulsowało rozgrzane i ciężkie. Nie mógł złapać oddechu, dusił się.
Usłyszał słowa Miriam: – Wcześniej był tu Szolem Szejny Pesi. Można odebrać
kartofle, zanim zacznie się akcja. Otwarto kooperatywy na godzinę. – Zaniemó-
wił od jej słów. Jak mógł się stąd ruszyć? Dodała mu odwagi: – Mamy jeszcze
godzinę spokoju… Będzie co wziąć do ust. – Po czym dodała: – Zamknij nas od
zewnątrz, będziesz spokojniejszy.
Miała rację. Zamknie je i przyniesie do domu kartofle, a także chleb. On sam
też powinien coś zjeść. Zmusi się. Musi mieć siłę… siłę… siłę…
Biegnąc z torbą przez podwórze, snuł plany. Później, gdy niebezpieczeństwo
minie, ugotuje coś smacznego, aby posilić Miriam. Może jutro będzie mogła na
chwilę wstać z łóżka. I Blimele ucieszy się na widok porządnej porcji zupy kar-
toflanej. Zamknięcie ich wszystkich trojga na zamek od zewnątrz to był dobry
pomysł. Może powinien tak robić przez wszystkie dni szpery – wychodzić, za-
mykając ich w domu? Jakie to dziwne, że biegnąc tak, poczuł spojrzenie Miriam
na swoich plecach… Jakaś dłoń gładziła jego głowę i prosiła: – „Uspokój się…
Uspokój się…” Może jutro znajdzie jeszcze lepszą kryjówkę. Kierownik kuchni
gazowej mu pomoże. Dobrze się odnosi do pisarzy. Może on, Bunim, pójdzie do
Wintera. Winter ma powiązania z Niemcami…
Wokół drzwi kooperatywy czernił się podniecony, niecierpliwy tłum. Nie było
żadnej kolejki, panował chaos. Wszyscy pchali się do drzwi i chcieli czym prędzej
206 odejść. Bunim wcisnął się w masę. Wokół warczało stado wilków, bestii, które