Page 207 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 207
Wziął ją na ręce. Z półmroku przedświtu wyglądała Miriam. Czuł na sobie
jej spojrzenie, niosąc dziecko ku drzwiom. Ramiona mu drżały. Na podwórzu
było pusto. Tu i ówdzie przemknął jakiś cień. Małe cienie przemykały szybko,
szybciutko wzdłuż ścian. Przez otwarte okna słychać było stukanie, przesuwanie,
uderzanie młotkami… i nieustanny szloch.
Wszedłszy do oficyny, wchodził po schodach, mając wrażenie, że gdzieś już
tak kiedyś szedł w ciemnościach w górę, po schodach… Kiedyś już tak niósł na
rękach ofiarę, by złożyć ją na ołtarzu. Zimny ołtarz pustego, zardzewiałego rezer-
wuaru wody. W głowie mu się kręciło. Kolana załamywały się. Krótkowzroczne
oczy niczego nie widziały. Jedynie nogi czuły dotyk: szukały schodów w ciemności.
Stopnia za stopniem.
Na strych przez okienko dachowe wdzierało się blade światło nadchodzącego
dnia. Bunim posuwał się powoli do przodu i zauważył cienie skaczące wzdłuż
ścian strychu. Przerażone ciałka szybko pełzały obok niego, cicho, bezszelestnie.
Potem usłyszał zły, męski szept dochodzący z pomieszczenia obok rezerwuaru.
A oto sam rezerwuar. Wielkie kamienne łoże. Obok niego stał mroczny Wielki
Kapłan – Mojsze Grabiarz, ojciec Maszeńki. Jego rozgorączkowane, spragnione
krwi oczy spoczęły na Bunimie, na Blimele śpiącej w jego ramionach. Doskoczył
do niego: – Niech pan idzie gdzieś indziej. Tu jest moja kryjówka i nikogo nie
wpuszczę na strych! – jego pięść podniosła się w kierunku Bunima: – Niech mi
pan pozwoli ratować moje dziecko!
Bunim chciał go prosić o zrozumienie. Dzieci były tu wczoraj razem i zacho-
wywały się cicho. Ale jego język był suchy, przyklejony do podniebienia. Ręce
sztywne, łamiące się, ledwo mogły utrzymać Blimele. Pochylony nad nią, krzy-
wym, rozchwianym krokiem szukał podłogi pod sobą, a potem schodów. Powoli
zszedł w dół, opierając się ręką o poręcz. – Bóg nie chce ofiary – waliło mu
w zaczadzonym mózgu. Poczuł jakąś rękę na swojej głowie. Ktoś głaskał jego
sztywne, druciane włosy. Głos mówił: – Idź lekko… idź lekko… Zejdź z ołtarza
z wdzięcznością w sercu… Bóg jest miłosierny. Nie idziesz na swoich własnych
nogach… Wracasz z akejdy ze śpiącym dzieckiem na rękach… – Zatrzymał się,
1
przytulił Blimele, przycisnął opuchnięte wargi do chłodnej skóry jej policzka.
Pocałował ją z całego serca, a jej serce mu odpowiedziało. Obróciła się w jego
ramionach. – Obejmij mnie za szyję – wyszeptał.
Na dole, na podwórku zanurzonym w szarości, panował chaos. Rodzice
z dziećmi biegali od drzwi piwnic do drzwi komórek. Ktoś zrywał deski z pompy,
aby zobaczyć, czy w środku, z boku, da się ukryć malucha. Na pojemnikach
z odpadami wyrównywano śmieci. Pod nimi leżały ukryte dwunożne szczurki.
Jedynie klozety zostawiono w spokoju. Wczoraj zabrano stamtąd wszystkie
1 Akejda (z hebr. związanie) łączy się z opowieścią o złożeniu w ofierze przez Abrahama swojego
jedynego syna Izaaka. Symbolizuje męczeństwo i niewinną ofiarę. 205