Page 449 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 449

Przecież nie zrezygnują z milionowego interesu tylko dlatego, że dziecko rzuca
                  kamieniem. Winni zostaną ukarani i na tym się zapewne ta sprawa zakończy.
                     Wrócił do listu od Biebowa. Przycisnął ołówek do papieru notatnika i zano-
                  tował kilka decyzji. Nie były to żadne istotne zmiany, jedynie środki techniczne
                  konieczne, by przyjąć nowo przybyłych. Wysączył resztkę wody sodowej ze szklanki
                  i zdjął okulary. Już czas wyjść, żeby obejrzeć nową karetę.
                     Nowy powóz był obudowany i miał okienka. Chociaż nie przypominał karet
                  królewskich, mimo skromnego wyglądu wykazywał pewne podobieństwo do
                  nich. Miał stworzyć odpowiednią granicę między Prezesem a ulicą getta, granicę,
                  która będzie zniesiona tylko wtedy, kiedy Prezes, a nie tłum, sobie tego zażyczy.
                  Nie wypadało, by zewsząd za nim biegli jak za wariatem, gdy przejeżdżał przez
                  zatłoczoną ulicę. By osaczano go krzykami, płaczem, listami i prośbami – coś
                  obrzydliwego! Teraz mógł sobie siedzieć w głębokiej ciemności karety, oglądać,
                  co się dzieje na zewnątrz, samemu nie będąc widzianym.
                     Poszedł ją wypróbować. Powietrze było w niej duszne, ale podobnie było też
                  na zewnątrz. Na niebie rozlegały się raz po raz wystrzały grzmotów. Dalekie,
                  blade błyskawice przecinały chmury. Jadąc karetą Prezes widział, jak mieszkańcy
                  getta całymi grupami wysypują się z resortów. Inni spieszyli do pracy na drugą
                  zmianę. Kobiety z czajnikami i garnkami biegły do punktów rozdziału kawy. Inne
                  z gorącymi naczyniami w rękach wychodziły z kuchni gazowych. Dzieci niosły wia-
                  dra wody. Gdzieniegdzie ktoś leżał na progu jak na łóżku – na wpół nagi szkielet
                  z głową wspartą o menażkę, ze spiczastym, ostrym nosem celującym w niebo.
                  Spał czy może omdlał. Na widok karety handlarze cukierkami i sacharyną szybko
                  chowali się w bramach, a reszta przechodniów zatrzymywała się, spoglądała jak
                  na zjawisko, po czym biegła dalej.
                     Woźnica na koźle prowadził konie powoli, łagodnie. Prezes dał mu godzinę,
                  a przez ten czas można było przemierzyć całe getto wzdłuż i wszerz. Ale kiedy
                  dotarli do placu Kościelnego, musiał się co kilka kroków zatrzymywać, a w koń-
                  cu utknął na dobre. Ze wszystkich stron spływał tłum kierujący się na most.
                  Prezes wyjrzał przez okienko. W tym placu było coś odrażającego i przejmują-
                  cego grozą: z jednej strony stare kamienice, z drugiej kościół, milczący i pusty,
                  a naprzeciwko – ceglastoczerwony budynek Kripo, jedyne miejsce w getcie, nad
                  którym on, Mordechaj Chaim, nie miał żadnej władzy. Z przodu widać było druty
                  i ten dziwaczny most, z którego dochodziło pospieszne stukanie setek trepów.
                  Mieszkańcy getta wyglądali jak demony wdrapujące się na piekielną drabinę. Ten
                  przyprawiający o zawrót głowy balet nóg, cienkich jak patyki albo spuchniętych
                  jak dynie! Koszule mężczyzn, rozchełstane, przepocone i brudne, odkrywały
                  żebra wystające jak u szkieletów. Twarze umazane pyłem i potem, biała piana
                  na wargach, oczy – niczym wypalone węgle. Kobiety wyglądały jeszcze bardziej
                  odpychająco. Gdyby nie sukienki przylepiające się do spoconych ciał, nie byłoby
                  można odróżnić ich od mężczyzn. W ich ciałach nie było śladu zaokrąglenia,
                  a jeśli miały jeszcze pozostałości biustu, to był spłaszczony jak dwie luźne,   447
   444   445   446   447   448   449   450   451   452   453   454