Page 442 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 442
W drodze do dorożki zauważył zbliżającego się Samuela Cukermana. – Czekam
na pana, panie Prezesie – Samuel wyciągnął do niego obie ręce. – Chciałem panu
powiedzieć, jaką pan mi sprawił przyjemność. – Rumkowski mruknął i pozwolił
uścisnąć sobie rękę. – Już od dawna nie spędziłem tak miłych godzin – ciągnął
dalej Samuel. – To taka odświeżająca odmiana. Lżej się człowiekowi robi na
sercu, gdy patrzy na te dzieciaki...
Rumkowski machnął ręką: – E, czy ja wiem. Czy one chociaż doceniają, co
się dla nich robi?
– Jestem tego pewny, panie Prezesie. Dzieci czują, kto je naprawdę kocha.
– Pokochają byle kogo za cukierka.
– Proszę tak nie mówić, panie Prezesie. Nawet jeśli nie doceniają tego nale-
życie dzisiaj, docenią jutro... A dla nas, rodziców, to na pewno ważne.
Czoło Rumkowskiego zmarszczyło się. Przez głowę przepływały mu fale
sprzecznych uczuć. – Chodź, usiądźmy na chwilę – zaproponował i zaprowadził
Samuela na pustą estradę. – Twoje dziewczyny były wśród nich, ha? Maturzystki,
co? Musisz zobaczyć świadectwa maturalne, które przygotowałem. Mój podpis
w jidysz, po hebrajsku i po niemiecku. Prezentują się bardzo porządnie. A twoja
żona... nie przyszła? – Samuel chciał coś powiedzieć, ale Prezes nie dopuścił
go do słowa. Musiał się trochę wygadać, uspokoić się po tym, jak opanowały
go te dziwne uczucia. – Ech, Cukerman! – położył rękę na kolanie Samuela. –
Ty nawet nie wiesz, jak ci dobrze, słyszysz? – zaśmiał się nieszczerze. – Masz
wszystko, czego ci trzeba, a do tego żonę i dwie córki niczym jodły. Przecież ty
powinieneś tańczyć po ulicach... niektórym to dobrze! – Przysunął się do Cu-
kermana i spojrzał mu w oczy. Już się nie śmiał. – Weź na przykład mnie... tak,
mnie. Czy zastanawiasz się czasem, w jakiej ja jestem sytuacji? Sam jeden na
świecie... jak pies, co topi się w morzu nienawiści. Żeby chociaż jeden przyjaciel
wyciągnął do mnie pomocną rękę... a tu nic.
Samuel siedział jak ogłuszony. Jego stosunki z Prezesem już od dawna
przypominały więź niewolnika z panem, a tu nagle takie zwierzenia. – Ja jestem
pana przyjacielem – wybąkał.
Rumkowski machnął ręką: – E, co z ciebie za przyjaciel? Nie oszukujmy się.
Twoja przyjaźń jest nieźle opłacana – zakłopotanie wykrzywiło twarz Samuela
grymasem uśmiechu. Ale Prezes powiedział to bez wyrzutu. Był poważny, przy-
bity. – Jestem przeklęty, słyszysz, Cukerman? – ciągnął. – Znienawidzony przez
tych, których chcę uratować, znienawidzony przez tych, którym daję zarobić na
życie, znienawidzony przez tych, którzy nas wszystkich chcą zabić. Wiem, co
o mnie mówią za plecami. Nie bój się. Wszystko wiem. Jeśli wojna się skończy,
postawią mnie przed sądem, a ty może będziesz świadczyć przeciwko mnie... –
Samuel otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale Prezes mu nie pozwolił. – Uważa się,
że to ja jestem winien każdemu najmniejszemu problemowi w getcie. Z jednej
strony Niemcy, z drugiej nasi Żydzi – mogę się zaklinać, a i tak nikt mi nie wierzy.
440 Nie zaprzeczaj, Cukerman, nie zaprzeczaj. Niosę wielkie brzemię... cały naród...