Page 386 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 386

poprzedni lokatorzy, którzy sami dobrowolnie zgłosili się na wyjazd, spalili sprzę-
               ty, zostawiając jedynie łóżka, szafkę i stół. Ale dla Ejbuszyców, którzy wcześniej
               „mieszkali” na walizkach, skarbem było to, co zastali.
                  A jednak przez kilka pierwszych tygodni czuli się w nowym miejscu trochę
               nieswojo. Wydawało im się, że przebywają tu tylko czasowo, ponieważ kącik,
               który zajmowali w mieszkaniu Chaima Pończosznika na podwórzu przy Luto-
               mierskiej, stał się dla nich po roku zamieszkiwania nawet bardziej domem niż
               dawne mieszkanie w mieście. I wydawało im się, że wrócą tam tak szybko jak
               to tylko możliwe.
                  Rolę osoby ułatwiającej zadomowienie się w nowym miejscu wzięła na siebie
               sąsiadka z mieszkania obok – pani Atłas.
                  Pani Atłas była dumna ze swojego pięknego nazwiska i czuła się oraz za-
               chowywała, jakby naprawdę była zanurzona w jedwabiu i atłasie. Wywodziła
               się z wielu pokoleń bałuckich biedaków, była rosłą, silną kobietą, która nosiła
               masywne ciało z królewską dumą, w pełni świadoma swojego kobiecego uroku.
               I w rzeczy samej przyjemnie było na nią patrzeć. Poza tym, że była duża i wyso-
               ka, charakteryzowała się proporcjonalną budową, pełnymi, obfitymi piersiami
               i okrągłymi, wydatnymi biodrami. Mimo swoich czterdziestu pięciu lat miała
               czystą, rasowo śniadą twarz, uformowaną w delikatny, orientalny owal i zupełnie
               pozbawioną zmarszczek. Jej ostro wycięte usta o pełnych wargach miały pięk-
               ny, zdecydowany kształt, podobnie jak nos. Z dużymi, czarnymi oczyma, które
               podczas rozmowy często skromnie przesłaniała ciężkimi powiekami o czarnych
               rzęsach, wyglądała jak matrona z królewskiego rodu Cyganów. Ubierała się też
               na cygańską modłę – nosiła wielkie kolczyki, które drżały przy każdym ruchu jej
               głowy, a na dłoniach miała mosiężne czy srebrne bransoletki. Jej pełną szyję,
               odsłoniętą wraz z głębokim dekoltem, zdobiły dziesiątki sznurów kolorowych
               korali, a gdy mówiła, wszystkie te ozdoby i ubrania poruszały się na niej, brzę-
               cząc i szeleszcząc niczym orkiestra. Ale dźwięk, który dobywał się z jej ust, był
               cichy, szeptliwy, szlachetny. Towarzyszyło mu westchnienie. Uważała się za słabą
               kobietę i mówiąc, lubiła się wachlować chusteczką. Nigdy się nie uśmiechała,
               jak przystało osobie bardzo nieszczęśliwej. A jej utrapieniem był mianowicie
               mąż, który w ogóle nie był mężczyzną, lecz zerem niegodnym przebywać w jej
               pobliżu.
                  A on, ten jej mąż, mały, zgarbiony człowieczek o psim spojrzeniu, faktycznie
               ledwo przypominał mężczyznę. Jego postura świadczyła o tym, że jest starcem,
               ale głos, który niósł się przez ściany, dowodził, że nie jest z nim tak źle. Wprawdzie
               był cienki i piskliwy, ale ta piskliwość miała w sobie jakąś potęgę. Przez ścianę
               było również słychać głos samej pani Atłas, który dobiegał do Ejbuszyców wcale
               nie na kształt westchnienia, lecz raczej niczym grzmot. Mąż i żona często wiedli
               spory, aczkolwiek nie wprost, ponieważ nie rozmawiali ze sobą już od lat. Spierali
               się za pośrednictwem córki jedynaczki, Tajbele, wydając jej polecenia: „powiedz
         384   jej” oraz „powiedz mu”.
   381   382   383   384   385   386   387   388   389   390   391