Page 388 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 388
rozesłane swoje legowiska, a Blumcia przychodziła z drugiego pokoju w zimowym
płaszczu narzuconym na koszulę nocną. Rozsuwała dwie ławki, które służyły
jako posłania dla dzieci, po czym zapraszała, aby usiąść. Zaraz też nadchodził
Mojsze, również w zimowym płaszczu, i siadał obok żony i dzieci na rozsuniętych
krzesłach. Popijali gorącą kawę, jedli powoli kawałki kawowej babki i dziękowali
dobrej sąsiadce, która zaglądała im w usta, śledząc każdy kęs.
– Nie ma za co, nie ma za co – pani Atłas sznurowała usta, patrząc jak
Mojsze rozkoszuje się jej kawą. – Ach, panie Ejbuszyc, gdybym mogła ugościć
państwa kawałkiem prawdziwego ciasta… Taki kulturalny człowiek jak pan, panie
Ejbuszyc, nie włóczy się po ulicach – rzucała komplement w jego stronę. – Ale
co zrobić? Prostacy dorwali się do żłobu, a taki kulturalny człowiek jak pan musi,
biedaczyna, cierpieć…
Następnie pani Atłas zabawiała swoich sąsiadów historyjkami o szwindlach
i kradzieżach, jakie mają miejsce w oddziale mięsnym i w jatkach. Ona już dobrze
wiedziała, o czym mówi. Była za pan brat ze wszystkimi rzeźnikami, którzy przy
odbieraniu racji mięsa wydzielali jej najpiękniejsze i najlepsze części z kośćmi
na dokładkę i z żyłami – skarbem, który sprzedawała na czarnym rynku, by za
uzyskane pieniądze wykupić racje i jeszcze zdobyć kawałek masła dla siebie i dla
„dziecka”. Jej mąż, który był wagowym na placu warzywnym, nie był chory, jak
szlachetnie zauważyła pani Atłas, więc mógł sam troszczyć się o siebie.
Ale Mojsze Ejbuszyc nie był dość uprzejmy dla pani Atłas. Przerywał jej w środ-
ku zdania, ponownie dziękował za poczęstunek, po czym wracał do łóżka. Pani
Atłas patrzyła w ślad za nim nieco dotknięta. Ale ostatecznie wybaczała mu.
Przysuwała się do Blumci, po czym kiwając głową, zaczynała podzwaniać swoimi
kolczykami. – Czy docenia pani swojego męża, pani Ejbuszycowo? On przecież
traktuje panią jak królową. Ta szlachetność, ten sposób chodzenia, mówienia…
Proszę mi wierzyć, pani Ejbuszycowo, znam się na szlachetności… Czym, mówi
pani, mąż zajmował się przed wojną?
– Jest fryzjerem z zawodu – poinformowała ją Blumcia.
Pani Atłas ściągnęła brwi i spojrzała na Blumcię, jakby ta się pomyliła i nale-
żało ją poprawić. Potem opuściła ciężkie powieki na czarne oczy i popatrzyła na
podłogę. – Proszę mi wybaczyć, że panią o to spytałam. – Była bardzo rozczaro-
wana i wyglądała na obrażoną. Wstawała, zbierała swoje puste naczynia, wyro-
zumiałym skinieniem głowy żegnała się i zabrawszy ze sobą Tajbele, wychodziła
z mieszkania Ejbuszyców królewskim krokiem, aby kolejnej soboty pojawić się
znowu z dzbankiem kawy i kawałkami babki i przemawiać do sąsiadów z pełną
rewerencji słodyczą. Widocznie, niezależnie od wszystkiego, nie potrafiła inaczej
przemawiać do Ejbuszyców.
Rachela lubiła córkę pani Atłas – Tajbele. Były w niej jakaś nieśmiałość i ła-
godność, które budziły w człowieku pragnienie, aby się nią zaopiekować. Oczy
Tajbele emanowały ciekawością, zdawały się czegoś poszukiwać. Umiała dobrze
386 słuchać i zapamiętywała to, co usłyszała. Czasami, gdy przychodziła z matką,