Page 391 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 391
i podlewał cienką, zieloną, drżącą botwinkę czy liście ziemniaków. Kobiety
pieliły zarośniętą trawę i wymieniały się radami z Szejną Pesią, która dopiero
teraz mogła zabłysnąć swoją znajomością tematu uprawy roślin. Z gospodarską
troską przechadzała się pomiędzy grządkami sąsiadów, ze znawstwem kiwała
głową, chwaliła i krytykowała, a także udzielała rad. Mimo przygiętych pleców
i starczego chodu jej głos brzmiał jasno, a wypowiadane przez nią słowa można
było usłyszeć z daleka.
Pracujący na swojej działce Chaim Pończosznik pozdrowił Rachelę przy-
jaznym skinieniem głowy, a z wnętrza jego brody częściowo ukrytej za brą-
zowym, fildekosowym workiem błysnął przyjazny uśmiech. Obok na grządce
kucały dwie jego córki, z zapałem pieląc zarośniętą trawę. Nie zauważyły jej.
Za to zauważył ją pisarz Berkowicz, pozdrawiając ze swojego kawałka ziemi,
który znajdował się w pobliżu klozetów. Razem z żoną, Miriam, okładał swo-
ją grządkę kamieniami. Ich córka Blimele stała obok, obserwując, co robią.
Palec jednej ręki wetknęła do dziurki rozpiętego sweterka, a palec drugiej –
do buzi. Błękitna wstążka luźno zwisała z jej rzadkich włosów. Obok niej na
wąskiej ścieżce stał wózeczek, z którego wyglądała lalka o blond włosach.
Rachela zbliżyła się do nich i z dumą opowiedziała o bibliotece, którą zamierza
założyć. Z otwartego okna dobiegał śpiew. Śpiewał znajomy kobiecy głos. Ra-
chela podniosła głowę i w tym momencie omal nie przewróciła się na Szejnę
Pesię.
Szejna Pesia chwyciła ją za rękę. – Chodź, coś zobaczysz. – Zaprowadziła ją
do swojej działki, gdzie ziemniaki miały już wielkie, zielone liście, a marchewki
również niemal całkiem już wzeszły.
– Pani Szejno Pesiu, ma pani najpiękniejszą działkę na całym podwórzu! –
Szejna Pesia przyjęła pochwałę jak rzecz jej należną. Poważna, pochylona, zastygła
na moment nad swoją działką, i w tym momencie Rachela dostrzegła srebrzyste
lśnienie jej głowy w świetle zachodzącego słońca. Znieruchomiała kobieta sama
wyglądała jak roślina, która wyrosła z ziemi, a teraz głową z powrotem do niej
ciągnie. – Gdzie jest Szolem, pani Szejno Pesiu? – zapytała Rachela.
Szejna Pesia, jakby przebudzona ze snu, wskazała podbródkiem w bok: –
Tam, widzisz go? Pomaga Lewinom.
Rachela ruszyła w kierunku Szolema. Ze wszystkich stron pozdrawiano ją,
pokazywano grządki, wypytywano o jej działkę, a ona znowu żałowała, że nie
może tak jak wszyscy dać się porwać ogólnemu entuzjazmowi. „Dlaczego zawsze
muszę być poza tłumem?” – pomyślała z wyrzutem wobec samej siebie i myśl
o bibliotece ponownie wydała się jej niewiele warta.
Zbliżywszy się do działki Lewinów, zawołała Szolema. Od razu wiedział, o co
chodzi. – Biblioteka, co? – mrugnął do niej. – Tak, słyszałem. Więc sprawa jest
taka – półki mogę ci zrobić, ale drewna ci zapewnić nie mogę.
– To nie muszą być całe półki. Same listewki do podtrzymywania książek
też wystarczą. 389