Page 390 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 390
Słyszałaś kiedyś, żeby złodziej przestraszył się sznurkowego płotu? Jak tylko
zacznie rosnąć, to i tak trzeba będzie pilnować.
Rachela nie odzywała się. Tutaj, na dworze, w wieczornym świetle, gdy chłod-
na rześkość szła od ziemi i nieznany, nowy zapach dosięgnął jej nozdrzy, zaczął
ją gnębić jakiś niepokój. Oto kilka tygodni temu stała tak przed rozkopanym
pagórkiem na cmentarzu, gdzie odprowadziła koleżankę z klasy. Teraz stała
przed pagórkiem, który niebawem zakwitnie zielenią, pożywieniem. Ziemia była
jednocześnie cmentarzem i ogrodem. Ziemia i człowiek należeli do siebie. Od
tej myśli zrobiło się jej gorąco i zimno zarazem… Radośnie i smutno. A gdzieś
pomiędzy plątały się jej ambitne plany, które wydawały się i wielkie, i małe za-
razem – i ważne, i zupełnie bez znaczenia.
Ale oto zauważyła, że rodzice patrzą na nią, po czym dobiegł ją głos Mojszego:
– Może dałoby się przy pomocy partii zdobyć drewno na półki. Szolem mógłby
je zbić, żeby dobrze wyglądały.
Tak się zaczęła jej praca zmierzająca do utworzenia biblioteki. Rachela jeszcze
nie myślała o półkach. Wcześniej powinna zdobyć książki, więc każdego dnia
po powrocie ze szkoły, zaraz po kolacji, łapała torbę i rozpoczynała wędrówkę
od jednego towarzysza do drugiego, od domu do domu, prosząc o podarowanie
książek dla biblioteki.
W niektórych domach nie było książek i ledwie pojmowano, czego chce i po
co przyszła. W innych znajdowało się kilka książek, które uchroniono od spalenia
jeszcze w mieście, więc również teraz ich właściciele wcale nie byli chętni, aby
się z nimi rozstawać. Ale najczęściej z ochotą zapełniano jej torbę, a zdarzało
się nieraz, że wracała do domu z pełną torbą i dodatkową paczką książek pod
pachą. Niektórzy towarzysze mieli więcej książek niż mogła unieść, więc odpro-
wadzali ją do domu, niosąc na plecach pełne worki. Zapraszała ich, aby usiedli,
pokazywała puste ściany, gdzie staną półki, i wręczała ołówek, aby każdy napisał
swoje nazwisko na darowanych książkach, tym samym potwierdzając współudział
w całym przedsięwzięciu.
Nadszedł czas, aby naradzić się z Szolemem, więc wybrała się na podwórko
przy Lutomierskiej. Zajęta swoimi projektami od jakiegoś czasu nie odwiedzała
tego miejsca, więc również Dawida widywała rzadko. Teraz rzuciła jej się w oczy
wielka zmiana, jaka tutaj zaszła – cała wewnętrzna przestrzeń podwórza była
rozkopana i podzielona na grządki pooddzielane kamieniami i sznurkowymi ogro-
dzeniami. Z okien wyglądały blaszane pudełka, doniczki i skrzynki, a wszystko
zieleniło się i kwitło.
Stojąca w głębi podwórza wiśnia również pokryła się już kwieciem. Ale wokół
niej nie rosła już zwykła trawa. Również tam, aż do granicy z sąsiednim podwó-
rzem, ziemia była skopana, a drzewo na środku podzielonego pola wyglądało jak
zielony parasol. Na wąskich miedzach pomiędzy jedną działką a drugą siedzieli
sąsiedzi, rozkoszując się powietrzem, przyglądając drzewu i ciesząc widokiem
388 roślinek wschodzących na grządkach. Tu i ówdzie ktoś szedł z konewką wody