Page 382 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 382

przybrała wyraz zatroskania, gdy zobaczyła, jak Rachela spina agrafką spódnicę
               od swojego świątecznego, niebieskiego kostiumu: – Wisi na tobie…
                  – Znowu zaczynasz? – Tym razem Rachela powiedziała to z uśmiechem.
               Podeszła do szafy i uczesała się, przeglądając się w szybie drzwiczek.
                  Podwórze było puste. Cicho pluskał cienki, niezwykły deszcz, który obmy-
               wał rozkopaną ziemię. Skrawkiem nieba pomiędzy dachami płynęły potargane
               chmury. Cienkie nici szarości wiły się pomiędzy kominami. W głębi podwórza
               wiśnia stała mokra i smutna. Ale w jej smutku zieleniły się cienkie, delikatne
               listki lśniące wilgocią. Racheli przypomniało się, jak po raz pierwszy zobaczyła to
               drzewko w dniu swojego przybycia do getta. Niedługo nie będzie miała drzewka,
               bo będzie mieszkać po drugiej stronie mostu, na obcym podwórku. Patrzyła w kąt
               podwórza, jakby stał tam ktoś kochany i bliski, z kim niebawem będzie musiała
               się rozstać. „A może drzewa też mają duszę?” – pomyślała na wpół poważnie,
               na wpół żartobliwie. „Może nasze linie również przecięły się gdzieś w nieznanym
               miejscu i utworzyły punkt? Linia drzewa z moją, moja linia z linią drzewa?”
                  Dawid miał na sobie ubranie ojca – spodnie, które luźno wisiały na nim,
               fałdując się na brzuchu i w talii wokół skórzanego paska, którym je spiął. Do
               spodni luźno wepchnął welurową bluzę z rozciągniętymi, długimi rękawami. Miał
               żółtą, pomarszczoną twarz, a potargane włosy sterczały mu nad wysokim czo-
               łem niczym druty. Był bardzo podobny do swojego ojca i wyglądał już niemal tak
               staro jak on. Trzymał w ręku talerz z jedzeniem, a ujrzawszy Rachelę, odwrócił
               się zakłopotany, nie wiedząc, co z nim zrobić.
                  Jego matka siedziała w łóżku i podpierając się na poduszkach, piła wprost
               z talerza. W sąsiednim łóżku gorąca zupa parowała z talerza, który stał na kolanach
               małego Abramka. – Serwus, Rachelo! – wykrzyknął energicznie w jej kierunku.
                  Matka wydawała się zakłopotana, uśmiechała się z zawstydzeniem: – Nie
               ma tam odrobiny zupy dla Racheli? – zapytała Dawida. Dawid odstawił talerz.
               Krzywy stolik zakołysał się, przez co nieco cieczy wylało się z talerza. – Uważaj!
               – Krzyknęła zdenerwowana kobieta, po czym zaraz uśmiechnęła się do Racheli:
               – Ma dwie lewe ręce.
                  Radość Racheli zwiędła. Teraz musiała wybierać: albo czym prędzej uciekać,
               albo wyłączyć w sobie wrażliwość i zostać z Dawidem. Podeszła do Abramka
               i usiadła obok niego.
                  – Masz, spróbuj kluseczki – Abramek nabrał łyżkę zupy i podsunął jej pod usta.
                  Pochyliła się ku niemu i złapała kluskę zębami. – Teraz możecie spokojnie
               zjeść – powiedziała głośno – ja jestem już po śniadaniu. – I patrząc na zmie-
               szanego Dawida, dodała: – Znam wielu ludzi, którzy zamykają drzwi, kiedy jedzą
               i nie otwierają, kiedy ktoś puka. To chyba najlepsze wyjście. Unika się wtedy
               niezręcznych sytuacji i oszczędza innym zakłopotania.
                  Dawid łyżką nabrał z talerza zapomniane jedzenie. Potem podniósł łyżkę do
               ust i wlał w siebie zupę. Grdyka na jego chudej szyi poruszała się przy każdym
         380   przełknięciu. Wyskrobał kluski, które zostały na dnie talerza. Ciemne, bezkształt-
   377   378   379   380   381   382   383   384   385   386   387