Page 347 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 347

się, przestrzeń między nimi wibrowała szybkim pulsem jego ciała, rytmem jego
                  pracy, napływami i odpływami jego inspiracji i jego pożądania.
                     Jej portret był już prawie skończony, ale on nie był z niego zadowolony. Nie
                  dała mu się okiełznać i to go denerwowało. Udało mu się jedynie stworzyć obraz
                  pięknego kobiecego ciała. Gorący blask, który powinien był od niej promieniować,
                  pozostał jedynie odblaskiem płomienia pod fajerkami piecyka. A im więcej wy-
                  mazywał, poprawiał i przemalowywał, tym trudniej było mu dotrzeć do jej istoty,
                  tym bardziej obraz stawał się powierzchowny. – Co w tobie jest takiego, że nie
                  mogę tego uchwycić? – warczał rozwścieczony odrzuciwszy pędzle, wpatrując
                  się w nią dziko i badawczo. – Do wszystkich diabłów! – Przypadł do jej twarzy
                  i zakleszczył ją w szponiastych palcach. – Dlaczego się przede mną ukrywasz?
                     Rozzłościła się: – W końcu siedzę tu przed tobą, jak mnie Pan Bóg stworzył!
                  Myślisz, że się rozbieram przed wszystkimi mężczyznami, których spotykam?
                     – Dobrze wiesz, co mam na myśli.
                     – Należę do ciebie. Oddałam ci się.
                     – Mnie? – zaśmiał się. – Czy ty w ogóle możesz się komuś oddać? Na tym
                  właśnie polega twoja siła i twoje nieszczęście. Jesteś zbyt silna, by ktokolwiek
                  mógł cię posiąść.
                     – Nieprawda! – bronila się, myśląc o Herszu i o Friedem, z których każdy na
                  swój sposób ją posiadł. „Moja siła pochodzi od ciebie” chciała mu powiedzieć.
                     – To jedno wiem o tobie na pewno. Jeszcze nie trafiłaś na odpowiedniego
                  mężczyznę. Taka kobieta jak ty potrzebuje silnego mężczyzny, który swej mę-
                  skości nie wypalił na malowaniu, pisaniu czy myśleniu, lecz w całości zachował
                  ją dla ciebie. Wtedy wybuchniecie jedno w drugim jak wulkan, rozedrzecie jedno
                  drugiemu jego jaźń, niszcząc jej treść i tworząc nową. Taki mężczyzna mógłby
                  ci dorównać, pokonać cię i pozwolić ci się pokonać. Bo tak naprawdę ty chcesz,
                  aby cię pokonano. Kobieta w tobie tego chce. A pokonana chcesz panować. Ale
                  na twoje nieszczęście trudno o takiego mężczyznę, tak samo jak trudno o taką
                  kobietę jak ty.
                     Nie wiedziała dlaczego, ale łzy cisnęły jej się do oczu. Widząc je, zadrżał. Opuścił
                  ręce na jej uda, gorący policzek przytknął do jej piersi i brzucha. Klęczał przed
                  nią, przed sobą miała jego garb. Ogarnął ją lęk i wstręt. Ale nie potrafiła go od
                  siebie odepchnąć. W jej dłoniach obudziła się litość, która po chwili przemieniła
                  się w namiętność. Objęła jego głowę i pogłaskała ją, teraz stał się jej dzieckiem.
                     Potem poprosił: – Zacznijmy od początku… – Z odrodzonym zapałem przypadł
                  do płótna i zaczął wszystko od nowa.
                     Następne spotkania spędzili w całkowitym milczeniu, aż znowu wybuchnął: –
                  Tak naprawdę, Estero, jestem o wiele silniejszy od ciebie. Silniejszy i wolny. Bo ty
                  jesteś niewolnicą sił, które w tobie krążą, niewolnicą tego, co nazywają miłością.
                  Nosisz ją w sobie. Sama jesteś miłością. A u mnie miłość przejawia się tylko
                  w namiętności do malowania. W życiu jej nie uznaję. W życiu jest iluzją zdobiącą
                  młodość, kobiecość. To jedynie zabawka natury, jej wyrafinowana sztuczka, żeby   345
   342   343   344   345   346   347   348   349   350   351   352