Page 253 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 253
wszystkie spowiedzi, w które tak się angażowała, zapominając o sobie, jej samej
przynosiły ulgę. Nawet miała na to specjalną nazwę. Była to jej „zapośredniczona
katharsis osobista”.
Dlatego ta jesień, która na wszystkich oddziaływała tak przygnębiająco,
była dla niej niemal nową wiosną, błogosławionym początkiem. Nawet fizycznie
się wzmocniła. Zaczęła poświęcać więcej uwagi temu, co je, przysłuchiwać się
z większym zainteresowaniem nowinom z kooperatyw przynoszonym przez
Szejndlę, na wpół poważnie, na wpół żartobliwie zapisywać przepisy na nowe
potrawy, które wymyślano, po czym z przyjemnością zabawiała się prowiantem,
kombinując „dania” i „przysmaki”. Ku swojemu wielkiemu zdumieniu zauważyła,
że im więcej jadła, tym bardziej rósł jej apetyt.
Zaczęło się od Belli i Racheli. Ale nim panna Diamant się obejrzała, również
inni uczniowie zaczęli ją odwiedzać. A poza dziećmi przychodzili też koledzy na-
uczyciele, ci sami dumni i obcy, którzy dawniej tak rzadko ją zauważali. Możliwe,
że działo się tak z powodu jesieni, która przepełniała ludzkie serca niepokojem
i bólem, więc próbowano się uwolnić od ciężaru w każdy możliwy sposób. Ale
być może działo się to z powodu samej panny Diamant, która utraciła tak wiele
ze swojej „przezroczystości” i stała się ziemska. Nie, nie musiała szukać swoich
„gości”, bo ich nie brakowało. Czasami żartobliwie uważała się za kogoś w rodzaju
psychoanalityka-amatora. W gruncie rzeczy uważała jednak swoją funkcję za
o wiele ważniejszą. Wraz ze swoją nową „widocznością” pojęła, że należy do tych
nielicznych osób w getcie, które otwarcie interesują się losem innych. To dawało
jej poczucie, że bardziej niż jako nauczycielka i bardziej niż jako znawczyni dusz
jest potrzebna jako człowiek, a jako taka – jest nie do zastąpienia.
Jedyną osobą, której wyglądała, a która jej unikała, był Samuel Cukerman.
Często myślała o nim, wspominając tamtą nocną z nim rozmowę – wtedy po raz
pierwszy prawdziwie otworzyła swoje serce na innego człowieka. Ponieważ do
tamtej chwili istniała jedynie ona i przyjaciółka Wanda, co według jej dzisiejszego
postrzegania nie było niczym innym niż podwójnym egoizmem. Była wdzięczna
Samuelowi za tamten wieczór, więc żałowała jego dzisiejszej obcości.
Jedyne wyraźne, nieskomplikowane uczucie wdzięczności żywiła, prawdę
powiedziawszy, tylko do Szejndli – kobiety o zniszczonej twarzy, mówiącej pro-
stym językiem, pełnej analfabetce. Wyglądało to na czysty paradoks. Absurd. Ale
tylko i wyłącznie Szejndl była prawdziwą przyczyną przemiany panny Diamant.
To prawda, w tak nieoczekiwanie dziwny sposób los kierował tutaj życiem ludzi.
Jakże cudowne by to było, myślała staruszka, gdyby nie było takie tragiczne.
Również na Szejndlę przyszedł czas, choć nie od razu zaczęła opowiadać
pannie Diamant o sobie. Była pewna, że jak tylko „pani psorka” dowie się o jej
profesji, ich znajomość się zakończy. A i sama panna Diamant nie ciągnęła Szejndli
za język. W jej nowej misji nie było ani śladu zaciekawienia cudzym życiem. Była
dostatecznie wiekowa, a dzięki nowym doświadczeniom wiedziała, że ludzkie
życie redukuje się mniej więcej do tych samych zasadniczych rysów, którym 251