Page 82 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 82
– No dobrze, jeśli tak, możemy powiedzieć, że istnieją ideały różnego kalibru.
Posiadanie ideałów wspólnych z bliźnimi daje poczucie wzniosłości. To uspokaja su-
mienia i jest dobre dla własnej moralności. Nie czujemy się wówczas tak egoistyczni.
To wszystko prawda. Ale walki jednostki w imię osobistych ideałów nie można zbyć
machnięciem ręki. Mówisz, że twój dziadek był pionierem, kładł fundamenty pod
rozwój żydowskiego handlu w Nowym Mieście. Ale myślisz, że on też postrzegał to
w takim świetle? Dziś tak to oceniamy. Tak samo jest z tobą. Nie bierzesz pod uwagę
tego, że realizując swoje prywatne ambicje, odgrywasz równocześnie ważną rolę
w życiu ogółu. Oczywiście, nie będę ukrywał, że syjonizm mógłby cię trochę bardziej
obchodzić niż obecnie, ale kim jestem, abym miał prawo do moralizowania?
Pani Harkawi pierwsza wstała od stołu. Jej piękna blond głowa już niemal
opadała na ramiona. Loczki wokół czoła, tak kunsztownie i równiutko zakręcone,
poluzowały się i w sennym nieładzie zwisały nad brwiami. Błękit jej lalkowatych
oczu skąpo migotał spod ciężkich, opadających powiek. Uśmiechając się blado,
przepraszała Matyldę, że jako pierwsza opuszcza tak wspaniały bal, ale Matylda
oczywiście rozumie, że przecież jej mąż, doktor Harkawi, musi iść wypoczęty do
szpitala. W tym momencie pozostałe kobiety odetchnęły z ulgą, podobnie jak
sama Matylda. Zaczęły porozumiewawczo mrugać na swych mężów i dyskretnie
ciągnąć ich za rękaw.
Po chwili wszyscy już stali na nogach. Pchano się do korytarza. Na wpół
przytomny Wojciech oraz Samuel pomagali gościom wkładać okrycia. Myśl, że
przyjęcie wreszcie się skończyło, ożywiła wszystkich. Matylda energicznie po-
dawała swoją pulchną dłoń do ucałowania. Znowu składano sobie noworoczne
życzenia i z ospałością w członkach wychodzono gromadnie, rozpraszając się
w wilgotnym, zimnym świcie.
Samuel narzucił na siebie płaszcz i wyszedł, aby towarzyszyć gościom. Nieliczni
odchodzili piechotą. Dla większości Samuel zatrzymywał jedną dorożkę za drugą.
Całował w dłoń damy, pomagał im wchodzić na schodki, przytrzymywać długie,
rozkloszowane suknie i sadowić się na miękkich siedzeniach pod rozłożonymi
budami. Poza tym każdemu rzucał na do widzenia jakieś miłe słowo, ostatnie ży-
czenia, aż wreszcie dorożkarz smagał konia i koła zaczynały toczyć się po białym,
zaśnieżonym bruku.
Kiedy został sam, powoli ruszył z powrotem do domu. Świeżo wydeptany śnieg
tworzył ścieżkę od trotuaru do drzwi, która wyglądała jak nierówne przedarcie
w miękkiej, gładkiej pierzynie. Nagle naszła go ochota, aby się poruszać. Wziął
od Wojciecha szuflę i zaczął wyrównywać tę dróżkę, odgarniając śnieg na obie
strony. Pracował szybko. Czuł się pobudzony i niespokojny. Obraz pradziadka,
który przybrał w jego wyobraźni rysy jego własnego ojca, nie dawał mu teraz
spokoju. Raz po raz zadawał sobie pytanie, czy i w nim jest też coś z ich siły
i uporu.
Blade lampy elektryczne na ulicy, kołysząc się na wietrze, gasły jedna po drugiej
80 jak białe, prawie niewidoczne gwiazdy. Zaczynał się pierwszy dzień roku 1939.