Page 28 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 28
jakby się kurczyło. Już jej tu nie było. Był tylko on – potężny władca i zarządca.
Rzucał na wszystko wielkie, ciężkie cienie, które przykrywały świat, a wraz z nim
małego, przerażonego synka.
Kiedy jednak Samuel dorósł, ledwo pamiętał wszystkie dziecięce przeżycia
i nastroje.
Ślub wziął dokładnie w tym wieku, który uporządkowany świat uważa za
moment osiągnięcia dojrzałości. W piękny, pogodny dzień, mając dokładnie
dwadzieścia jeden lat, znalazł się pod chupą ze swoją narzeczoną – Matyldą
5
Auerbach, której ojciec był zamożnym kupcem z Lipska. Reb Mojsze znał go
jeszcze z czasów młodości. Mojsze Aron dokładnie wiedział, ile pan Auerbach
„jest wart”, więc widząc jego dorodną córkę Matyldę, postanowił, że to będzie
dobra partia dla Samuela.
Młoda para urządziła się w okazałej kamienicy przy ulicy Nowomiejskiej. Po-
między nowymi sprzętami, które zostały wniesione do mieszkania, było również
pianino – mebel, którego brakowało w domu Samuela. Matylda absolutnie nie
wyobrażała sobie życia bez codziennego, dwugodzinnego seansu przy pianinie
– i rzeczywiście muzyka stała się kluczem, którym zdołała otworzyć serce Sa-
muela i zadomowić się w nim.
Parę lat po ślubie, kiedy czuła się już pewnie w roli gospodyni, zaczęła urządzać
wieczorne koncerty w dużym, wysokim salonie. Zapraszała najlepszych w mieście
muzyków. Początkowo, z wrodzoną sobie żywotnością i pomysłowością w zakre-
sie pertraktacji, wabiła ich nęcącą obietnicą dla ich drażliwych, często pustych
i dziurawych kieszeni. Z czasem jednak zaczęli przychodzić sami, oczarowani
subtelną dostojnością, która unosiła się wokół sylwetki Matyldy pochylonej nad
klawiszami pianina, uwiedzeni szczególną atmosferą panującą w tym wysoko
sklepionym, przestronnym salonie. Przynosili ze sobą skrzypce i wiolonczele,
flety i klarnety – a ona wiernie im akompaniowała na pianinie, ze wzniosłym,
pełnym oddania uśmiechem unosząc się wraz z nimi na nieziemskie wyżyny…
Dla Samuela, młodego gospodarza domu, z początku odstręczający był
ten natłok dźwięków. Poirytowany, z poczuciem niewygody, kręcił się z jednego
pokoju do drugiego jak ktoś obcy. Wydawało mu się, że wielki, masywny dom
stracił nagle swe podstawy, jakby jego fundamenty zaczęły się trząść, a ściany
wibrujące tonami miały się zaraz zawalić. Potykał się o pootwierane futerały
nieskładnie walające się po podłodze. Zahaczał o błyszczące, metalowe stojaki
na nuty – i o samych muzyków, którzy wydawali mu się przybyszami z innej
planety. Nie wiedział, o czym z nimi rozmawiać, czuł się jak błazen i ofiara losu.
Sam nie zauważył, kiedy jego niechęć do koncertów znikła i kiedy oswoił się
z muzyką. Coraz częściej zaczął odczuwać harmonię dźwięków, początkowo
jedynie uszami, później – również sercem. Zdarzały się wieczory, kiedy, jakby
26 5 Chupa – baldachim, pod którym odbywa się żydowska ceremonia zaślubin.