Page 31 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 31

Odejście ojca z tego świata otwarło w umyśle Samuela komórki, z których
             wytrysnęło bogactwo idei, planów i pomysłów. W ciągu jednego roku wyremonto-
             wał i przebudował całą fabrykę, wyrzucił większość maszyn i zastąpił je nowymi.
             Dobre imię rodziny gwarantowało możliwość otrzymania kredytu w każdym banku,
             więc działał z wrodzoną beztroską i zaczął realizować swoje idee bez żadnych
             kamuflaży i obaw.
                Nie miał już czasu na koncerty Matyldy. Ledwo widywał ją samą. Nie miał
             nawet czasu dla dwóch córeczek, z którymi lubił się bawić w każdej wolnej chwili.
             Pierwszy raz w życiu poczuł w sobie taki impet. Miał po co wstawać rano. Na
             zawsze przeminął czas, gdy leżał w łóżku z otwartymi oczyma, z rozleniwieniem
             w członkach zastanawiając się, co będzie dziś robił. Dzień wydawał mu się teraz
             za krótki, tydzień mijał zbyt szybko jak na plany, które chciał zrealizować.
                Szczęście mu dopisywało. Zarówno fabryka, jak i sklep zaczęły przynosić
             podwójne zyski. Młody Cukerman prześcignął swego ojca i zaczął być zaliczany
             do największych kupieckich umysłów w mieście. Przepowiadano mu wielką
             przyszłość.
                Ale jak każdy człowiek, tak i Samuel nie mógł ciągle mieć tego samego zapału.
             Powoli, powoli ten ogień zaczął przygasać. Jego pragnienia zostały zaspokojone,
             plany zrealizowane, dlatego poczuł się troszkę zmęczony, nieco wyjałowiony.
             Czegoś zaczęło mu brakować. Zajęcia w gabinecie zaczęły mieć bardziej posmak
             pracy niż tworzenia. Wszystko stawało się rutyną – a wraz rutyną wkradła się nuda.
                Wtedy Samuel postanowił prowadzić w swoim salonie „wieczory szabatowe”.
             Po wszystkich latach zajmowania się suchymi, ścisłymi tematami handlowymi
             (które po raz pierwszy objawiły mu teraz właśnie swoją suchość i ścisłość) poczuł
             głód innego rodzaju strawy duchowej. Pragnął rozmawiać z ludźmi, którzy byli
             dalecy od świata interesów i mogliby przywrócić mu tamten nastrój ogarniający
             go kiedyś, w czasie pierwszych koncertów Matyldy. Wiedział jednak, że sama
             muzyka dziś mu już nie wystarczy. Za bardzo był zafascynowany teraźniejszością
             falującą wokół niego niczym lśniące, wzburzone morze, zbyt mocno nastawiony
             na wszystkie nowości ze świata, z kraju i z rodzinnego miasta. Jego głowa była jak
             czuły aparat, obciążony tysiącem cienkich anten wyginających się we wszystkie
             strony i chciwie wychwytujących zewsząd informacje, wiadomości, pozdrowienia,
             aby zaspokoić swą nienasyconą ciekawość.
                Dlatego przymuszał się ponad wszystko do wymiany myśli, do tego rodzaju
             przyjemności, która płynie z głębokiej, poważnej rozmowy.
                Wieczornych koncertów Matyldy od jakiegoś czasu zaniechano. Oddawała
             się swoim pianistycznym seansom, ale już nie tak regularnie i raczej z powodu
             przygnębienia niż dla przyjemności. Była nieszczęśliwa. Pełne impetu i kreatyw-
             ności lata Samuela dla niej były czasem goryczy. Nie miała pojęcia o sprawach,
             które dniami i nocami pochłaniały jej męża. Samuel i Matylda nigdy nie mogli
             porozmawiać i wyżalić się jedno drugiemu. A nawet jeśli mogliby, to i tak nie
             porozumieliby się – i oboje to czuli. Kiedy Matylda osiągnęła wiek dojrzały, była   29
   26   27   28   29   30   31   32   33   34   35   36