Page 275 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 275

Powroty do domu zyskały dla niego nowy smak. W domu przy oknie czekała
             Miriam, niecierpliwa i stęskniona. Zapach przygotowanej kolacji łaskotał noz-
             drza, a domowa atmosfera narastającego radosnego oczekiwania, kryjącego się
             w kątach pokoju, obejmowała go swoimi dobrymi, ciepłymi ramionami.
                Czasami wraz z Miriam czekał na niego Friede. Czując się swobodnie w ich
             domu, zwykle leżał na kozetce i czytał gazetę albo po prostu siedział przy biur-
             ku Bunima i pracował. W tamtym czasie zasiadano razem do jedzenia. Tak dla
             Bunima, jak i dla Miriam wspólne spożywanie posiłków było czymś więcej niż
             tylko posilaniem się. Od pierwszych łyżek zupy, które równocześnie podnosi-
             li do ust, jedzenie zamieniało się w świętowanie. Miriam zwykle przygotowywa-
             ła proste posiłki jak wielką ucztę: zawsze rozkładała olśniewająco biały obrus,
             na którym szklanki, zwykłe talerze i blaszane sztućce wyglądały niczym z naj-
             lepszej zastawy, gdyż wszystko błyszczało czysto i radośnie. A gdy w domu poja-
             wiał się gość – bliski, zaprzyjaźniony Friede, święto stawało się jeszcze bardziej
             radosne.
                Miriam podawała do stołu milcząc. Rzadko kiedy odzywała się również
             wtedy, gdy oni rozmawiali, ale mimo to czuli jej obecność. Kiedy zatrzymała się
             na dłuższą chwilę w kuchni czy po prostu wyszła do sąsiadki, Bunim i Friede
             wiedzieli, że jej brakuje. Rozmowa się jakoś nie kleiła, dopóki ona nie wróciła
             i nie popatrzyła na nich obu cichymi, macierzyńskimi oczyma.
                W ostatnich tygodniach ciąży Miriam coś jednak zaczęło Bunima dręczyć.
             Znów czuł się przytłoczony. Długo odsuwał od siebie to przygnębienie, aż na-
             deszły takie chwile, kiedy mu się wydawało, że pewnego razu, nieoczekiwanie,
             nagromadzone emocje znajdą ujście w wielkim krzyku, więc postanowił, że sam
             stawi temu czoło. Wówczas zrozumiał: znowu był sam. Ponownie jego dusza była
             zamknięta i dusiła się w ciasnocie. Przestał pisać, jakby wstrzymały się w nim
             wszystkie źródła, a nawet gorzej – jakby zupełnie wyschły. Czuł się zagubiony
             i znowu nie miał przed kim otworzyć serca.
                Miriam była wierną i kochającą żoną. Musiał przyznać jednak sam przed
             sobą, że się z nią nudzi, chociaż nie umiał ani chwili być w domu sam, bez niej.
             Czuł w sobie dwie dusze: jedną, która należała do Miriam, i drugą, która nale-
             żała tylko do niego. Ich rozmowy coraz bardziej obniżały loty, kręcąc się jedynie
             wokół spraw codziennych. Były miłe, bliskie jak własne ciało, ale nie wypełniały
             sobą wszystkiego. Już od dawna nie rozmawiali w taki sposób jak w fabryce na
             początku znajomości. Dzisiaj Bunim wiedział, że wtedy celowo więcej mówił,
             aby ją zainteresować, poznać, rozbudzić – a także po to, aby samemu się przed
             nią odkryć. A dzisiaj już ją znał albo mu się zdawało, że ją zna. I gdy czasami
             chciał wrócić do tamtego nastroju, próbował więcej mówić – ale nie miało to już
             tamtego smaku i czaru. Czasami czytywał jej swoje wiersze, popychany upartym
             pragnieniem przeżycia na nowo tego, co ulotne, wzniosłe, co kiedyś było pomiędzy
             nimi. Ona, zupełnie jak za pierwszym razem, słuchała ich z wilgotnymi oczyma
             i otwartymi ustami – ale czuł, że go nie rozumie. Czasami mu to nie przeszka-  273
   270   271   272   273   274   275   276   277   278   279   280