Page 270 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 270

zaczął się rozgałęziać, umacniać w życiu coraz to nowymi korzeniami. Miał pracę
           w fabryce, zajęcie przy własnym biurku, przyjaciół pisarzy i jednego bliskiego
           przyjaciela – Friedego, no i w końcu własny dom, który sobie zbudował.
             Miriam spotkał w fabryce. Była pakowaczką i pracowała piętro wyżej, nad
           jego halą. Znał wszystkie twarze robotników, którzy byli zatrudnieni w tym sa-
           mym budynku fabrycznym co on. Szczególnie dobrze znał twarze kobiet, bo te
           go bardziej interesowały. Pomiędzy nimi była też twarz Miriam.
             Nie była to twarz, którą łatwo zapamiętać. Ani piękna, ani brzydka. Dziewczy-
           na średniego wzrostu, o pełnej figurze – wyglądała, nie bacząc na niski wzrost,
           na silną i zdrową. Była to jednak siła niepozbawiona miękkości, kobiecości.
           Bunim z ukrytą czułością prześlizgiwał się wzrokiem po jej biodrach, brzuchu,
           ramionach, wystających, pełnych policzkach, krótkiej, okrągłej szyi, i dziwił się,
           ile macierzyństwa drzemie w tym małym, młodym ciele.
             Pewnego razu, podczas drogi do domu, zatrzymała go na ulicy.
             – Przepraszam – złapała go za rękę bez szczególnych ceremonii. – Coś znala-
           złam, czy to przypadkiem nie należy do pana? – Wyjęła ze swojej torby notatnik
           zapisany jego drobnym, gęstym pismem. Od razu go rozpoznał. Stary notatnik,
           który nie wiadomo gdzie zaginął. Wyrwał go jej z ręki.
             – Skąd pani to ma?
             – Znalazłam przy wyjściu, kilka dni temu. Czasami widziałam pana piszącego
           w czasie przerwy obiadowej.
             – Czy pani coś z tego czytała?
             – Nie… To znaczy… tak.
             Schował notatnik do kieszeni, a jej rzucił wściekłe „Do widzenia” i przeszedł
           na drugą stronę ulicy. Zaraz, jak tylko się tam znalazł, obejrzał się, poszukał jej
           oczami, po czym ponownie obudziła się w nim czułość dla tego małego, kobiecego
           ciała. Przyszło mu do głowy, że był dla niej niegrzeczny i zaczął ją gonić. Szedł
           obok niej spocony i zakłopotany:
             – Nawet pani nie podziękowałem.
             Skierowała na niego poważne, spokojne spojrzenie:
             – Nie ma za co.
             Szli razem – w milczeniu. Czasami obejmował ją wzrokiem, badał spojrzeniem jej
           profil. Budził się w nim gniew. Denerwowało go jej milczenie, opanowane i tajemnicze.
             – Zapewne pani wie, że czytanie cudzych notatek jest nieprzyzwoite?
             – Byłam ciekawa – powiedziała to jakby nie do niego, ale po prostu w po-
           wietrze, a on jakoś nie znalazł na to od razu odpowiedzi. – Po drugie – dodała
           – i tak nic nie zrozumiałam.
             – Co było pani tak trudno zrozumieć? – Bunim już zapomniał o swoim gniewie.
             – Wszystko. Całość.
             Wyjął z kieszeni książeczkę i przekartkował ją.
             – To nie wszystko – wyjaśnił. – To jedynie początek, notatki, myśli, dźwięki.
    268    Całość z pewnością by pani zrozumiała.
   265   266   267   268   269   270   271   272   273   274   275