Page 272 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 272
w tym języku. To było wszystko, co miała do powiedzenia o sobie, i zaraz po
tym, gdy to wszystko opowiedziała, zaczął swój monolog Bunim, a ona – stała
się jego najwierniejszą słuchaczką. Opowiadał jej o swoim pisaniu, na swój
sposób rozumiała go, przyjmowała wszystko, co mówił. Nawet w codziennych
sprawach, w opinii na temat znajomych z fabryki czy o historii miasta – we
wszystkim zgadzała się z nim nie dlatego, że nie miała swojego zdania, lecz
dlatego, że przy nim jej myśl kształtowała się sama z siebie na wzór jego
myślenia. Zmieniało się to, co myślała wcześniej, lecz pewna była, że zawsze
myślała w taki sposób – dokładnie tak jak on, Bunim. To tak, jakby rzucił na nią
czar.
Kiedyś zapytał, czy jest pobożna, a ona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Po
dłuższym wahaniu rzekła:
– Tak pobożna jak kiedyś już nie jestem.
– Co znaczy „tak pobożna”? – badał ją. – Czy zatem istnieją stopnie poboż-
ności?
– Już od dawna się nie modlę – przyznała się zawstydzona. – Nie przestrze-
gam szabatu jak należy...
– Ale co nosi pani w sercu?
– W sercu może być inaczej niż w życiu? Jeśli nie żyję pobożnie, to przecież
znak, że nie jestem pobożna.
Przerażona popatrzyła na jego chasydzką kipę, chałacik, którego nie nosił
w czasie pracy, ale gdy tylko wychodził w hali fabrycznej – od razu zakładał.
Wystraszyła się tego, co jej powie. Ale on, zamyślony, stwierdził:
– Nie ma pani racji, w pani jest pobożność, może nawet większa niż we mnie.
Zdumiała się:
– Pan przecież jest chasydem… odmawia pan błogosławieństwo nad jedze-
niem… No i ten pański strój?
– Błogosławieństwo jest tylko starym nawykiem. Nie mogę bez niego przełknąć
chleba. A ubranie… kipa… to dla rodziców. Od innych rzeczy już się wyzwoliłem.
Na przykład pejsy. Ale to przychodzi mi najtrudniej. Mam na myśli błogosławień-
stwa. Usta wypowiadają je na sam widok jedzenia. Coś w tym jest. Siła wyższa.
Znowu zaczął jej opowiadać o sobie. Chłonęła jego słowa zasłuchana, z wy-
razem szczerego zainteresowania na twarzy. Czuła, że jest coś w jego słowach,
w nim całym, czego nie może pojąć. Jednak najważniejsze było to, że on siedzi
obok, że powierza jej opowieść o swoim życiu, i wdzięczność, jaką czuła do niego,
rozrastała się w niej i zmieniała w wierność, rodzaj oddania, które wypełniło ją
i związało jej życie z nim, aż przestała wiedzieć, kim jest ona sama. Radowała
oczy jego urodą. Każdy rys twarzy Bunima zapadał jej w duszę, tworząc portret,
który chciała nosić w sobie przez całe życie.
Po jakimś czasie zabrał ją do Friedego. Wrażliwy przyjaciel od razu wyczuł,
jak daleko sięga zażyłość pomiędzy tymi dwojgiem i oczywiście nie omieszkał
270 okazać swojego niezadowolenia. Nie ukrywał go przed nimi.