Page 273 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 273
– Co to ma znaczyć, Bunimie? – powiedział niby żartem. – Przyszedłeś się
ze mną podrażnić? Przedstawić mi mojego następcę w twoim sercu? – Bunim
i Miriam spojrzeli po sobie zakłopotani. – Kiedy będzie można złożyć wam życzenia
na nową drogę życia? – Friede igrał sobie ich zażenowaniem.
– Nie planujemy jeszcze ślubu – wykrztusiła zawstydzona Miriam.
Friede doskoczył do niej:
– Co jest, panienko – niemal parzył ją spojrzeniem swoich wielkich, wytrzesz-
czonych oczu. – Nie pasuje pani ta partia?
Miriam spuściła głowę, pochyliła się, jakby miała zamiar upaść na ziemię.
Nagle chwyciła płaszcz i bez pożegnania wybiegła z pokoju. Bunim popędził za
nią. Płakała, a on nie wiedział, jakimi słowami się do niej zwrócić. Zakłopotany
gładził jej rękę.
– Proszę się na niego nie gniewać – błagał.
Spojrzała na niego przez łzy, które wyrażały niepewność i cichy wyrzut:
– Dlaczego zabiera mnie pan do ludzi, którzy ze mnie kpią? – Teraz dopiero
rozpłakała się naprawdę.
W przypływie czułości wziął ją w ramiona.
– Proszę tak nie mówić, Miriam, proszę, zobaczy pani, że on panią polubi…
W tym momencie nadbiegł Friede. Z trudem łapiąc oddech, chwycił oboje za
rękawy, po czym zaczął nimi potrząsać bardzo szybko, zbyt zasapany i podnie-
cony, aby wykrztusić z siebie słowo.
– Dzieci – wyrzucił w końcu z siebie – dzieci, co się stało? Dlaczego uciekli-
ście? – zdyszany czekał na odpowiedź. Gdy się nie odzywali, ponownie zaczął
ich ciągnąć za rękawy. – Broń Boże, niczego złego nie miałem na myśli, niczego.
Ja… przysięgam na wszystkie świętości! – zwrócił się do Miriam, zmuszając ją, by
popatrzyła w jego wychudzoną, bladą twarz. – Ogarnął mnie strach przed utratą
go… Niech pani to zrozumie. Pani potrafi to zrozumieć. – W tym momencie po-
chylił się w kierunku Bunima: – Powiedz jej, jakimi bliskimi byliśmy przyjaciółmi,
powiedz jej, Symcho Bunimie, niech przynajmniej wie.
W Bunimie coś boleśnie drgnęło. Oddanie, jakie okazali mu oboje – Friede
i Miriam – napełniło go pokorą i zawstydzeniem. Czując się winny jak ktoś, kto
zawiódł, położył rękę na kościstym, szpiczastym ramieniu Friedego.
– Nie martw się – szepnął – pozostaniemy sobie bliscy.
Friede odetchnął:
– Przecież wiesz, że chcę twojego szczęścia, Symcho Bunimie.
Cała trójka stała na środku ulicy. Więcej słów nie padło. W pełnym zakło-
potania milczeniu nie zerwała się jednak nić, która ich łączyła. Bez słów snuła
się dalej pomiędzy całą trójką – niepewna, drżąca, a jednak coraz mocniejsza.
Nieoczekiwanie Bunim zapragnął zamienić tę chwilę w największą uroczystość
swojego życia. Zwrócił się do dziewczyny:
– Miriam, czy pani za mnie wyjdzie?
271