Page 274 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 274
*
Ich wesele odbyło się zgodnie z zasadami żydowskiej religii. Wyprawiono je
w mieszkaniu przy Lutomierskiej – ulicy Hoklowej, w domu rodziców Bunima.
Była to skromna uroczystość, ale pełna cichej radości i wzajemnego przeba-
czenia. Rodzina panny młodej przyjechała z Radomia, a stary magid, ojciec
Symchy Bunima, przybrał prawdziwie świąteczny wyraz twarzy, gdy zobaczył,
z jak uczciwymi i dobrymi ludźmi wchodzi w związki rodzinne. Ból, który wszyscy
domownicy nosili w sercach, złagodniał w tamtych dniach i nigdy już nie wrócił
do dawnych rozmiarów.
Miriam spodobała się matce Bunima i jego siostrom. Szybko zaczęto traktować
ją jak swoją, siostry Bunima szyły dla niej suknię ślubną, cały czas opowiadając
o braciszku, jej zaś w ogóle nie męczyło słuchanie opowieści na jego temat.
Wraz z nimi zajmowała się przygotowaniami do swojego wesela. Nie pomagało
przeganianie jej z kuchni, serdeczne strofowanie, że jako narzeczona nie powinna
pracować. Kręciła się wszędzie, zawsze gotowa do pomocy. Miłość i przeżycia
odbiły się na jej wyglądzie. Wielkie czarne obręcze widniały pod oczyma, przy-
dając jej nowego uroku – tajemniczego czaru, który tylko udręki miłości mogą
wymalować na twarzy kobiety. Pięknie wyglądała w swojej białej sukni. Brązowe
oczy – jak u łani – błyszczały pod welonem – suche, bez łez, gorące i dumne.
Wesele przeciągnęło się do późnej nocy. Chasydzi używali radośnie. A gdy
w mieszkaniu zrobiło się za ciasno z powodu wizyty sąsiadów, przeniesiono się
na podwórko i tam dopiero roztańczono się i rozśpiewano – aż szyby drżały.
Najweselszy ze wszystkich był mały, chorowity młodzieniec – jedyny pośród
całej grupy chasydów, który nie miał własnej jarmułki i musiał pożyczyć ją od
samego pana młodego. Friede pozwolił sobie tego wieczoru wypić wino zamiast
mleka.
Bunim i Miriam wynajęli mieszkanie w pobliżu fabryki, w której oboje praco-
wali. Miriam zatroszczyła się o to, aby dom wyglądał pięknie i czysto. Była dobrą
gospodynią, a szczęście, jakim napawało ją bycie z Bunimem, obudziło w niej
pragnienie, aby to, co czuje, znalazło wyraz w przestrzeni ich własnego kąta.
Sama wykroiła i uszyła zasłonki na okna, wyhaftowała białe obrusy, a poduszki
na łóżkach przyozdobiła kwiatami i liśćmi wyszywanymi kolorową wełną.
Pierwsze miesiące zbiegły im razem w fabryce. Wspólnie spędzali przerwy
obiadowe – jak przed ślubem. Miriam zaszła jednak w ciążę i poranne wstawanie
przychodziło jej coraz trudniej. Kręgosłup pękał po całodziennym siedzeniu nad
materiałami z żelazną zaciskarką w ręku. Czasami Bunim musiał prowadzić ją do
domu jak ślepą. Zmęczone oczy nie widziały przed sobą niczego poza czarnymi
kręgami. Wówczas Bunim postanowił nie puszczać jej już więcej do fabryki. Sam
272 chciał unieść ciężar zarabiania na utrzymanie. Czuł się z tego dumny.