Page 269 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 269
Bunim spojrzał na niego ostrożnie.
– Przyniosłem wiersze Lejwika. Poczytajmy razem...
– Co?! – wykrzyknął Friede, wstając tak szybko, że aż zatrzęsły się kubki
z herbatą, ochlapując papier rozłożony na stole. – Pan się ze mną drażni?! Pan
sobie kpi, czy co? Co to za zabawa w kotka i myszkę? Nie będę pana więcej
prosił! – szybko usiadł z powrotem na łóżku. – Już nigdy więcej. Słyszy pan? Od
pierwszej minuty wykręca się pan. Nie trzeba. Chce pan zachować swój sekret?
Na zdrowie! Ale proszę mi nie opowiadać bajek. Pana chciałem posłuchać! Ro-
zumie pan? Przynosi mi pan Lejwika? Lejwika mogę mieć, kiedy zechcę, kiedy
będę go potrzebował. O, tam go pan ma, nad łóżkiem. O, tutaj jest, w szafie.
Lejwika mi przyniósł. Też coś!
Bunim od razu zorientował się, że teraz nie ma sensu opowiadać Friedemu,
z jakim zapałem wziął wiersze Lejwika i przybiegł tu z nimi.
– Proszę się nie gniewać – powiedział cicho. – Jeśli pan chce, abym panu
czytał, to niech tak będzie…
– Co to znaczy, niech tak będzie?! – Friede nie przestawał się złościć. – Nie
robi mi pan łaski! Chcę tego dla pana, nie dla siebie. Dopóki nie otworzy pan
ust, nie będzie pan poetą. Proszę słuchać, co do pana mówię. Dopóki pan nie
poczuje, jak pańskie słowo wnika do mojego ucha, nie dowie się pan, co pan
napisał… Niech pan nie będzie głupcem. Sądzi pan, że wielu chętnych będzie
chciało pana słuchać? Zapewne tak pan myśli! No, to zobaczymy, czy pan się
doczeka. Proszę tylko zrobić pierwszą próbę. Wie pan, panie Berkowicz, w ogóle
pana nie rozumiem!
– Panie Friede – prosił Bunim. – Przeczytam panu… – Spojrzeli po sobie,
obaj pełni bólu, który jeden sprawił drugiemu, aż na wąskich ustach Friedego
zaigrał uśmiech. Bunim pomyślał, że ten niespodziewany uśmiech, pojawiający
się zaraz po gniewie, jest najpiękniejszą rzeczą, jaką Friede posiada. Ponownie
przed oczyma Bunima pojawiła się młoda, blada twarz o pochmurnych, ale cie-
płych oczach. – Przeczytam panu, co napisałem w tym tygodniu.
Bez dalszych ceregieli Bunim wydobył z kieszeni swój ostatni wiersz i zaczął
czytać. Był to wiersz o przyjaźni.
*
Bunim i Friede widywali się każdego dnia. Było tak jak kiedyś, w dniach
młodości, z Senderem. Nie mogli się rozstać. Biegali dzielić się każdą napisaną
rzeczą, opowiedzieć o każdym przemyśleniu, razem czytywali pisma innych,
razem chodzili do lokalu „Pod Szklanką”, razem spacerowali nocą.
Tymczasem życie stawało się coraz pełniejsze, rozleglejsze. Niczym drzewo,
które rosnąc, dojrzewa i wypuszcza gałęzie we wszystkich kierunkach, tak Bunim 267