Page 241 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 241

– Nienawidzę siebie! – wykrzyczała Rachela.
                – Rachelo – nauczycielka potrząsnęła jej dłońmi – człowiek powinien siebie
             kochać. Zdrową miłością. Z całego serca. To pomaga nam kochać innych ludzi.
             Mówi się nam: „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, jakże możesz mi-
             łować bliźniego, jeśli siebie samej nienawidzisz?
                – Bo jestem słaba! Źle się broniłam.
                – Źle? – Nauczycielka przybrała na twarz babciny uśmiech. – I co z tego.
             Czy przemowy są czymś tak ważnym? Jednym łatwo przychodzi ubieranie myśli
             w słowa, innym trudniej. Nie słowa są najistotniejsze. Najważniejsza jest wiara
             i to, co robimy nią powodowani. Weź na przykład prawdziwie pobożnych Żydów.
             Każda godzina ich życia to walka. Dbają o swoją wiarę i bez względu na wszystkie
             pokusy bronią jej. Nie zawsze z bohatersko podniesioną głową, ale bronią. My,
             żydowscy socjaliści, musimy pielęgnować naszą pobożność. Socjalizm zastąpił
             nam religię. Potrząsasz głową? Nie zgadzasz się? To stare, wyświechtane fra-
             zesy? Ale to nie przeszkadza, że są prawdą. Religia nie oznacza tylko stosunku
             człowieka do Boga, ale też człowieka do człowieka. Oznacza troskę o ideały
             przyszłości, o czasy mesjańskie. Przestaliśmy wierzyć w istnienie Boga. Wie-
             rzymy, że nauka posiądzie kiedyś tajemnicę powstania świata, tajemnicę życia
             i śmierci, i oczywiście nie wierzymy w kontrolę Boga nad każdym człowiekiem
             z osobna. Mówimy, że człowiek dzierży swój los we własnych rękach i wierzymy,
             że te ręce mają siłę. Duchową i moralną. Ufamy, że nadejdą czasy, kiedy będzie
             się żyło według ideałów proroka Izajasza, i to jest naszą religią. – Nauczycielka
             badawczo przyjrzała się uczennicy. – Co ja ci zawracam głowę, ha?… Taki upał,
             a ty jesteś jeszcze do tego zatroskana.
                Rachela podniosła się.
                – Nie chciałabym rezygnować z kształcenia się… – odpowiedziała.
                – Wciąż chcesz zostać nauczycielką?
                – Tak. Dzisiaj nawet bardziej niż zwykle.
                Pani Rubinow patrzyła na nią z babciną czułością:
                – Wszystko się dobrze skończy, Rachelo, zobaczysz…
                Rachela uścisnęła delikatną dłoń nauczycielki i wyszła z nagrzanego, dusz-
             nego pokoiku. Ruszyła w stronę domu. Szła szybkim, mocnym krokiem. Chciała
             jak najszybciej zobaczyć matkę. W tej chwili też miała nadzieję, że to wszystko
             wyjdzie na dobre. Poprawił się jej nastrój. Nie czuła już potrzeby wyżalania się
             przed Dawidem. Postanowiła nawet, że nic mu nie powie, aby nie zepsuć ich
             wieczornego spotkania.
                Mama od razu wyczytała z twarzy Racheli, że coś się stało. Nic nie pomogła obo-
             jętność, z jaką Rachela relacjonowała wydarzenia w szkole i przekazywała rady nau-
             czycielki Rubinow. Blumcia wychodziła z siebie. Postawiła przed Rachelą obiad, złapa-
             ła chustę i pobiegła do zakładu fryzjerskiego, aby porozmawiać z mężem. Nie ka-
             zała Racheli iść ze sobą, za co dziewczyna była jej wdzięczna. Bała się ponownie
             stawiać czoło pytaniom i zarzutom. Przede wszystkim jednak obawiała się    239
   236   237   238   239   240   241   242   243   244   245   246