Page 244 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 244

– Dobrze. Od dzisiaj będę już wiedziała, a ty, mój potężny przyjacielu, mógłbyś
           pożyczyć mi chusteczkę do nosa, abym się trochę wytarła. Nie przeszkadza ci,
           że jestem taka przemoczona, co?
             – W żadnym wypadku mi to nie przeszkadza – włożył ręce do kieszeni i znów
           pożerał ją wzrokiem. – Żebyś wiedziała, jaka ładna jesteś teraz. Jakbyś wynurzyła
           się ze spienionej fali, zupełnie jak bogini morza. Piękniejsza nawet. Jak dla mnie,
           zawsze możesz chodzić taka przemoczona. Pasuje to do ciebie. Twoje włosy
           wyglądają jak… jak, powiedzmy, jak ogień, który przygasł, bo wylano na niego
           trochę wody, jak przygaszony węgiel, tlą się tak brązowawo, mrocznie, gorąco…
             – Bardzo poetyckie! No, ale wyjmij już chusteczkę! – wyciągnęła mu ręce
           z kieszeni. – Jak myślisz, przeziębię się?
             – Tak, dla mnie to możesz się przeziębić, a co za problem? Będziesz leżeć
           w łóżku, a ja będę do ciebie przychodził i siedział przy tobie godzinę i następną,
           a potem jeszcze kolejną…
             – I przyniesiesz mi pomarańczę? – podchwyciła ton jego rozmowy. Obrócili
           się w stronę oświetlonej witryny. – Tutaj ją kupiłeś?
             – Oczywiście. Całą złotówkę zapłaciłem.
             – No, wybaczę ci tę cenę, choć raczej nie mówi się, ile prezent kosztował. –
           Wzięła go pod ramię i przycisnęła do siebie. – Nigdy nie zapomnę ci tej pomarańczy.
             Podziwiali owoce wyłożone na wystawie. Posegregowane w małych skrzynkach,
           błyszczały na tle słomy i kolorowego papieru. Wokół nich stały butelki wina. Na
           każdej znajdowała się fabryczna naklejka z pięknie brzmiącymi nazwami, które
           przywodziły na myśl dalekie, egzotyczne kraje. A między butelkami swojskie puszki
           z nazwami rozmaitych ryb, w tym sardynek, przypominające o dalekich morzach.
           I dalej kosze, wielkie, plecione, owinięte w papier celulozowy, z których wyglądały
           daktyle, figi, banany, winogrona. A między nimi znów miszmasz wszelkich gatunków
           orzechów o różnych rozmiarach i kształtach. A całe okno było ramą dla tego pełnego
           przepychu, harmonijnego obrazka.
             – Popatrz tylko na te banany! – zachwycał się Dawid. – Widzisz ten kolor?
             – Tak, bananowy.
             – Ja nie żartuję. To cudowny kolor, prawda? Popatrz na ich kształty i jak
           pięknie prezentują się razem, powiedziałbym, że wyglądają jak jakiś… jak jakiś
           grzebień. – Rzucił na nią z boku spojrzenie. – Ciekaw jestem, jak wyglądałabyś
           z takim kapeluszem bananów na głowie.
             – Chodź, błazen jesteś. Nie pasuje do mnie żółty kolor.
             – A te jabłka? Zobacz tylko tę skrzynkę tam. Widziałaś kiedyś taką czerwień
           jabłek? Ten rodzaj jabłka pasuje do twej dłoni. Wyglądałabyś jak Chawa  w raju.
                                                                     21
             – Bardziej pasowałoby, abym trzymała je między zębami. – Pociągnęła go
           za rękaw. – Chodź, pokręcimy się trochę. Ślinka płynie do ust.


    242    21   Chawa to żydowski odpowiednik imienia Ewa.
   239   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249