Page 245 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 245

Odwrócili się w stronę ulicy. Wzrokiem ogarniali zasłonę deszczu zasnutą
             wokół daszku, pod którym stali. Ten kawałeczek miejsca na ulicy, przed oknem
             delikatesów, był suchy i należał do nich, jak intymny namiot oddzielony od świata.
             Dźwięk padającego, mżącego deszczu sprawił, że poczuli się bezpiecznie i przy-
             tulnie. Stali przytuleni do siebie i milczeli, wsłuchani w siebie, w deszcz, który
             współgrał z ich niewysłowioną radością, że mają siebie i ten kawałek suchego
             trotuaru, ocalonego pośród burzowej ulicy.
                – Naprawdę jest ci zimno? – odezwał się.
                Ona zadrżała:
                – Głodno i chłodno, głodno i chłodno…
                Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
                – Sza, mam plan! – zawołał. – Genialny plan na zaistniałą okoliczność. –
             Z udaną powagą ujął ją za rękę. – Wysłuchaj mnie, moja przyjaciółko. Ponieważ,
             jak się wydaje, deszczowa sytuacja nie wydaje się bliska zmiany, proponuję, Ra-
             chelo, abyśmy udali się biegiem do światowej sławy kina „Czary” , a po drodze
                                                                   22
             wskoczyli do bramy naprzeciwko. Tam, jeśli wzrok mnie nie myli, widzę pewnego
             handlarza z pełnym koszem świeżych, gorących, pachnących bajgli. – Spojrzał
             na nią. – Genialne, prawda?
                – O, mój Dawidzie, niezwykle genialne – poczochrała jego włosy, które ostatnio
             usiłował zaczesywać na jeża, aby wydawać się trochę starszym i wyższym. – Twój
             genialny plan ma jedną wadę. Nie uda się.
                – Zostaw mojego jeża! – odskoczył od niej. – I uzasadnij swoją krytykę,
             towarzyszko.
                – Nasze finanse, towarzyszu marzycielu, zbliżają się do zera. Ja mam zaledwie
             piętnaście groszy w kieszeni.
                – A więc nasze położenie jest rzeczywiście naprawdę krytyczne! – powiedział
             melodyjnie. Jednocześnie na otwartej dłoni Racheli zaczął przeliczać zawartość
             swojej kieszeni: – Czterdzieści, pięćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt,
             dziewięćdziesiąt, złotówka… złoty dwadzieścia!
                Spojrzała na niego:
                – Obrabowałeś bank?
                – Czy pasuje do mnie rola rabusia? Dla ciebie mógłbym bodaj bank obra-
             bować, ale dziś nie jest to konieczne. Otrzymałem zapłatę za dwie lekcje. Kupa
             pieniędzy. Daj tu swoją piętnastkę. – Podała mu piętnaście groszy. – O właśnie!
             – triumfował. – Będzie na bajgle i na kino. – Trzymając się za ręce, jeszcze przez
             chwilę obejmowali wzrokiem daszkowy namiot, pod którym stali, po czym on
             pociągnął ją za sobą. Deszcz znów ich zaatakował. Gdzieś, jakby spod ziemi,
             doszło ich echo dalekich grzmotów. – Cudownie! – krzyczał Dawid nie wypusz-
             czając dłoni Racheli ze swej ręki.



             22   Kino „Czary” znajdowało się przy ul. Piotrkowskiej 26.          243
   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249   250