Page 224 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 224

– Też mi sen! – Blumcia rzuciła zniecierpliwione spojrzenie na Rachelę.
           Odłożyła nóż, chwyciła się pod boki. – Żarty się skończyły, czy ty naprawdę nie
           wybierasz się dziś do szkoły?
             Rachela zaczęła się szybko myć. Przyskoczyła do matki, objęła ją w pasie
           wilgotnymi rękami.
             – Chętnie bym nie poszła.
             Blumcia odepchnęła ją:
             – Masz minutę na ubranie się!
             Rachela podeszła do okna i odsłoniła roletę.
             – Leje. Wiesz, że pada deszcz?
             – Tak, wiem. Jeśli dalej będziesz się tak guzdrać, dojdziesz do szkoły na
           piętnastą. Ale czy to mój problem? Nie będę się tym przejmować i tyle.
             – Lepiej byś zrobiła, pozwalając mi zostać dziś w domu – Rachela próbowała
           coś wskórać. – Wróciłabym do łóżka. Pada tak mocno…
             – Znowu zaczynasz? Jeszcze ci mało czytania do świtu? Wczoraj wieczorem
           dałam ci świeżą świeczkę. Zobacz, co z niej zostało. I te twoje spacery z Dawidem
           też nie mogą się ciągnąć do dwunastej w nocy.
             Zrezygnowana dziewczyna zakradła się do komody i rzuciła okiem na zegarek
           ojca. Nagle błysnęła jej myśl w głowie. Przypomniała sobie proklamacje, które
           powinna dzisiaj porozdzielać. Pospieszyła się z ubieraniem, szybkimi ruchami
           wciągając na siebie odzież. Blumcia obrzuciła ją zadowolonym, trochę zdumio-
           nym spojrzeniem:
             – Chodź tu zjeść. – Postawiła na stole śniadanie dla córki.
             Dziewczyna obruszyła się:
             – Co ty mówisz? Nie mam czasu!
             – Dobrze, nie idź do szkoły, ale z domu też się dziś nie ruszysz!
             – Matuchno!
             – Skończ z tymi swoimi sztuczkami!
             Rachela chwyciła teczkę i pomknęła do drzwi. Blumcia zabiegła jej drogę,
           stając przed nią z talerzem w jednej dłoni i łyżką w drugiej.
             – Jedz! – zakomenderowała i zaczęła wpychać córce w usta jedną łyżkę za
           drugą. – Gdyby Dawid to zobaczył! – podała dziewczynie szklankę mleka i do-
           piero gdy Rachela jednym haustem wlała je w siebie, odetchnęła z ulgą. – Teraz
           możesz iść.
             Rachela cmoknęła Blumcię w czoło i puściła się biegiem. Kiedy zeszła
           z czwartego piętra i wyszła na ulicę, usłyszała za sobą głos matki. Zdenerwowana
           zadarła głowę do góry, w stronę okna, z którego wyglądała Blumcia, trzymając
           w wyciągniętej ręce trzepoczący żakiecik córki. Po chwili już leciał z góry na ulicę.
           Dziewczyna złapała go i przerzuciła przez ramię.
             – Załóż go! – ścigał ją głos matki. Udawała, że nie słyszy. – Nie biegnij! Uwa-
           żaj! – Nie uważała. Biegła.
    222
   219   220   221   222   223   224   225   226   227   228   229