Page 219 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 219

Ejbuszyc, rozumiemy się? – Rzuciła w stronę Racheli przepraszające, matczyne
             spojrzenie.
                Zdenerwowana i zapłakana dziewczyna zerwała się miejsca:
                – Nie! Nie rozumiem pani! Nie wiem, czego pani ode mnie chce!…
                – Panno Ejbuszyc – nauczycielka jeszcze bardziej się zmieszała. Jej twarz
             o wyglądzie rzadkiego, szlachetnego ptaka, zaczęła się poruszać, jakby chciała
             otrząsnąć się z brudu. – Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób, moje
             dziecko?
                – To prawda! – dziewczyna wściekła się. – To nie jest szkoła!… To więzienie!
             Prawdziwe więzienie z kratami w oknach! – machnęła ręką w stronę dużego
             okna zabezpieczonego ciężkimi, żelaznymi prętami.
                – Wiesz, dlaczego mamy kraty w oknach – broniła się nauczycielka. – Tutaj
             był kiedyś bank. Tylko dlatego widzisz je teraz. No i wygląda na to, że wasi na-
             uczyciele też są w więzieniu – panna Diamant usiłowała zażartować.
                – Tak jest! – oburzyła się dziewczyna i nerwowo ciągnęła róg chusteczki
             do nosa. – To jest wasze więzienie i chcecie nasze umysły też uwięzić za tymi
             kratami! Wciąż prawi pani kazania o wielkich ludziach i ideałach, ale nic nie robi
             w imię tych ideałów. Mówi pani o wielkim braterstwie geniuszu ludzkiego, ale nie
             jest w stanie docenić wybitnego Żyda – geniusza. A przecież oni wszyscy tworzyli
             dzieła jako przedstawiciele swoich narodów i języków. Dlaczego nie wolno tego
             robić Żydom? Szydzi pani ze swojego własnego narodu. To jest właśnie tak!
             Czemu mam się wstydzić pisać o Perecu? A może powinni wstydzić się ci, którzy
             nie wiedzą, że był taki pisarz jak Perec?…
                Te słowa brzmiały już zbyt bezczelnie nawet dla dziewcząt w klasie. Ale
             Rachela Ejbuszyc, rozpalona i rozczochrana, już nie płakała. Sztywno i dumnie
             usiadła z powrotem na swoim miejscu. W ciszy pełnej napięcia, jaka zapanowała
             w klasie, dziewczęta z niepokojem i ciekawością patrzyły to na Rachelę, to na
             nauczycielkę. Na twarzy panny Diamant cień smutku pogłębiał się. Wyglądała
             na tak zagubioną, jak ktoś, kto krocząc po prostej drodze, odkrywa nagle, że
             całkiem pobłądził.
                – Wiesz, że obrażasz mnie, moje dziecko – ze wszystkich sił próbowała dojść
             do siebie po szoku, jaki wywołały słowa Racheli. – Ranisz mnie swym brakiem
             szacunku. Jestem stara, ty jesteś dzieckiem. Ale nie chodzi mi o to. Rozumiem,
             że to, co mówisz, i dla ciebie nie jest miłe. – Zbliżyła się do ławki Racheli i stanęła
             naprzeciw uczennicy.
                – Nie masz wewnętrznego spokoju. Popatrz na swoje rozczochrane włosy.
             Tak potargana i rozkojarzona jesteś wewnątrz siebie. – Klasa wybuchnęła
             śmiechem, a twarz panny Diamant rozpogodziła się. Odzyskała równowagę. Jej
             obowiązkiem było wyciągnąć z tego przykrego, krytycznego incydentu naukę
             zarówno dla siebie samej, jak i dla klasy. – Jesteś dzieckiem tragicznego na-
             rodu – kontynuowała swym normalnym, perlistym głosem. – Narodu, którego
             zmierzch właśnie następuje. Zarówno ty, jak i ci, wśród których dorastasz, nie   217
   214   215   216   217   218   219   220   221   222   223   224