Page 206 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 206
a ona, Sabinka, jakby nagle stała się własną matką, która, utraciwszy dziecko,
wie, że ono nigdy nie wróci.
Droga bardzo się dłużyła Sabinie. Rumkowski, milcząc, siedział zmęczony
obok niej w tramwaju. Był zanurzony w swoich myślach, a nie prezentowały się
one wesoło. Okno było zamknięte i mimo że się w nie wpatrywała, ledwo mogła
dojrzeć, co dzieje się na zewnątrz. W szybie widziała własne odbicie, a ponad
swoja głową – wielką głowę pana Rumkowskiego. Jego twarz w szybie wydawała
się zła, nos – długi, a na samym jego czubku widać było opadające okulary. Broda
spoczywała mu na piersiach, a oczy miał zamknięte. Wiedziała, że nie śpi. Od
czasu do czasu poruszał wargami, przyciskając jedną do drugiej, wydając nie-
wyraźne pomruki. Ona też była zmęczona, nie tyle fizycznie, co psychicznie – od
długiego osamotnienia i czekania. Twarz miała przybrudzoną od potu zmieszanego
z kurzem, warkocze, tak pięknie zaplecione rankiem, teraz zwisały z jej ramion
rozczochrane i zmatowiałe, a białe wstążki w nich były pomięte i rozwiązane.
Odbijające się w szybie włosy wyglądały jak zwiędły, smutny bukiet bzu. Nie
miała ochoty doprowadzać ich do ładu. Bębniła zwiniętym magazynem w swoje
odbicie w szybie, walcząc ze snem.
W końcu dojechali. Sabinka stała jeszcze na schodkach tramwaju, gdy nagle
zobaczyła tysiące kolorowych lampek, które ze wszystkich stron iskrzyły się
w jej kierunku. Zachwiała się. Krzyknęła ze zdumienia i całe zmęczenie opadło
z niej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zeskoczyła z ostatniego stopnia
i niecierpliwie czekała na pana Rumkowskiego. Dźwięki muzyki, wesołe okrzyki
z fruwającej w górze karuzeli, piski pasażerów kolejki górskiej zaczęły wibrować
w całym jej ciele, prawie ją unosząc; ożywiona przeobraziła się w jedno wielkie
oczekiwanie. Twarz jej jaśniała, oczy iskrzyły światłem licznych błyszczących lam-
pek, a ręce wyrywały się do tego ludzkiego kłębowiska, do źródła tego tumultu
i śmiechu.
Kupił bilety przy kasie i wszedł z nią na teren wesołego miasteczka.
– Niech pan zobaczy, panie Rumkowski! – Sabinka nie mogła już dłużej
powstrzymać podniecenia. – Proszę popatrzeć na te karuzele!
On patrzył na nią. „Ależ ona jest świeża…” – coś przezwyciężyło w nim zmę-
czenie.
Stali obok turkoczącej karuzeli, której krzesełka, kręcąc się, fruwały nad ich
głowami niczym otwarte parasole. Sabinka z niecierpliwości zaczęła przebierać
nogami.
– Chcesz się przejechać?
Odpowiedź wyczytał z jej spojrzenia. Podała mu zwinięty magazyn:
– Proszę go nie wyrzucać, panie Rumkowski, to będzie pamiątka. – Jej spoj-
rzenie z wdzięcznością przebiegło po jego twarzy i z powrotem powędrowało do
góry, w stronę lecących, rozkrzyczanych pasażerów karuzeli.
– Nie boisz się? – zapytał.
204 Zaśmiała się: