Page 203 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 203
– Jaki prezent ci przysłałem?
– Pan żartuje ze mnie, panie Rumkowski? No, wysłał mi pan mundurek, o ten.
Z pięknymi życzeniami. Mam jeszcze tę kartkę urodzinową.
– Tak, tak, przypominam sobie – zapewnił ją, a w myślach dziękował nauczy-
cielowi Szafranowi, że pamięta o takich sprawach i wysyła dzieciom z internatu
prezenty urodzinowe w jego imieniu.
Oderwał kawałek bzu z bukietu spoczywającego w jej ramionach i przytknął
go do nosa. Zaczął się nim bawić, koniuszkami palców odrywając jeden mały
kwiatuszek za drugim, aż cała dłoń napełniła się nimi. Długo patrzył na tę garstkę
w kolorze lila. Potem zaczął zginać jeden palec po drugim, aż główki kwiatów
stały się niewidoczne. Ścisnął dłoń i zaczął gnieść kwiecie w zamkniętej pięści,
czując palcami ich delikatność, aksamitność. Potem podniósł rękę do nosa, powoli
otworzył dłoń. Liliowe skrawki zgniecionych kwiatów zaczęły spadać mu na brodę,
a z niej na marynarkę i kolana. Wdychał ich woń i z rozkoszą kichał. Zwrócił twarz
do dziewczynki, która cały czas śledziła jego ruchy szeroko otwartymi oczami:
– Dopiero teraz mają prawdziwy zapach.
Z matczyną troską utuliła bukiet w ramionach, przyciskając go do piersi.
– Dlaczego pan to zrobił, panie Rumkowski?
– Dlatego Sabinko – zachichotał – ponieważ w ten sposób wącham kwiaty.
Woń jest silniejsza, gdy zgnieciemy je palcami. Wtedy dopiero uwalnia się w ca-
łości. Masz, spróbuj…
– Nie chcę.
– Głuptasek jesteś. Kwiaty są po to, aby je wąchać.
– Nie w ten sposób – naburmuszona przyglądała mu się spode łba.
Rozbawiło go jej nadąsanie.
– Dlaczego nie w ten sposób?
– Bo to jest tak, jakby pan zgniatał żywą istotę. Kwiaty też mają swoje życie,
nie wie pan o tym? Już wystarczająco ciężkie z tego powodu, że zrywa się je
z krzewu w czasie ich kwitnienia. Ale zgnieść je tak, kiedy są świeże, to tak,
jakby je zamordować.
Dźwięk jej głosu stał mu się nagle znajomy, przypominając odległą przeszłość.
– Wiesz, kogo mi przypominasz? – Wpatrywał się w nią parą oczu zaciąg-
niętych mętną, matową woalką, jakby w rzeczywistości nie patrzył na nią, ale
wpatrywał się w siebie. – Wiesz kogo? Moją żonę przypominasz mi… Gdybym
miał córkę, wyglądałaby jak ty…
Dziewczyna przestała się dąsać. Patrzyła na niego ze współczuciem:
– Nie ma pan córki, panie Rumkowski?
– Ani córki, ani syna.
– Wcale nie ma pan dzieci?
– Nie mam już też żony.
Westchnęła. Jej twarzyczka przybrała wyraz filozoficznej powagi:
– Jest pan sierotą, dokładnie jak my. Dlatego jest pan dla nas taki dobry. 201