Page 174 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 174

cisnęła go z powrotem do klatki. Obserwowałem ocalonego kurczaka, który
           w oszołomieniu stał chwilkę jak wryty, nie ruszając się z miejsca. Nagle, jakby
           znienacka zrobiło mu się lżej na duszy, energicznie rozpostarł skrzydła, uniósł
           się i opadł na blaszany pojemniczek z wodą. Opuszczał i podnosił głowę, z góry
           na dół – jak pobożny Żyd, który dziękuje Bogu za wielki cud. W tej chwili ręka
           mojej mamy znów grzebała we wnętrzu klatki, ale tym razem znalazła to, czego
           szukała. Patrzyłem, jak bez mrugnięcia okiem podaje kurczaka szojchetowi .
                                                                          11
           Potem wzięła zarżniętego ptaszka, wepchnęła go do koszyka i dała mi go
           do niesienia. W czasie tej drogi do domu z moją mamą i martwym ptakiem,
           którego ciepło mogłem jeszcze wyczuć przez cienką plecionkę koszyka, wiele
           rzeczy stało się dla mnie jasnych, a ich oczywistość objawiła mi się z taką siłą,
           że czuję ją do dziś. Sprawiała mi ból niesprawiedliwość, jaka wyrządzona została
           kurczakowi, ale jeszcze bardziej cierpiałem z powodu okrucieństwa mojej mamy,
           w której nagle dostrzegłem zwierzęcą drapieżność. Długi czas nie mogłem sobie
           poradzić z tym rozdwojonym obrazem matki. Z jednej strony – sama dobroć i de-
           likatność, z drugiej – jej zaprzeczenie: zimna morderczyni bezbronnych stworzeń,
           które potem szykuje jako posiłek, aby nakarmić swoich domowników. Minęło
           wiele lat. Wspomnienie tamtego dnia zapadło we mnie, ale zostało przygłuszone
           „zrozumieniem” zachowania matki. Jej postępowanie było naturalne. Normalne.
           Ludzkie. Nie musiała studiować żadnych nauk, żeby wiedzieć, że gdy nadchodzi
           święto szabatu, może pozwolić sobie na kupno kurczaka. My, ludzie, jesteśmy
           przecież mięsożercami.
             Tak żyłem w zgodzie ze sobą samym aż do pierwszego dnia, w którym uczo-
           no nas na studiach o sekcji zwłok. Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła, było
           to zdumiewające podobieństwo człowieka do wszystkich innych zwierząt. Tak
           jakbym tego nie wiedział i dopiero stwierdził to przy stole ze zwłokami. A potem
           samo z siebie zrodziło się pytanie: skoro jesteśmy tak podobni – to dlaczego
           uważamy, że możemy mordować zwierzęta, a nie wolno zabijać ludzi? Jak daleko
           jest od zabicia psa do zamordowania człowieka? Wróciło dawne wspomnienie
           kurczaka. Tak, jesteśmy zwierzętami i podlegamy prawom natury, musimy jeść,
           aby egzystować. Posiadamy jednak w sobie coś, czego nie mają zwierzęta – bar-
           dziej rozwinięty, skomplikowany mózg i ducha. Po co nam one? Jeśli w naturze
           wszystko ma swój cel, to jaki jest sens naszej inteligencji? I czy to nie ona sama
           przeciwstawia się naturze zakazem zabijania? No i czy zwierzę, które ma w sobie
           tę mądrość, ma się obawiać przestrzegania tego zakazu aż do końca?
             Wtedy doszedłem do przekonania, że taki umysł został nam dany nie bez
           przyczyny. Nasza duchowość jest nowym osiągnięciem rozwoju życia na ziemi
           i w tym nowatorstwie tkwi nasza tragedia – w fakcie, że przeszliśmy ten etap.
           Tak, jesteśmy tragicznymi stworzeniami – bytami przejściowymi w krytycznej


    172    11   Szojchet – rytualny rzeźnik dokonujący uboju zgodnie z żydowskimi przepisami religijnymi.
   169   170   171   172   173   174   175   176   177   178   179