Page 173 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 173
mówić, całować, czerpać przyjemność z jedzenia. Kiedy widzę to wszystko
unicestwione ludzką ręką, łka we mnie serce, jak w kimś, kto widzi arcydzieło
zniszczone przez wandali.
Jak dziwne są z nas, ludzi, stworzenia! Jakże nieszczęśliwe kreatury, pozba-
wione zmysłu harmonii! Po cóż otrzymaliśmy tak cudowny umysł, jeśli jest w nas
tyle zwierzęcości?
Kiedy wybierałem profesję, wcale nie zastanawiałem się tak bardzo, dlaczego
właśnie medycyna. Obecnie odkrywam coraz lepiej trafność mojego wyboru. Jak
miłością ogrodnika są kwiaty, które podlewa, oczyszcza z chwastów i cieszy się,
gdy pięknie rosną – tak moją pasją jest opieka nad misterną, zagadkową rośliną,
którą nazywa się ludzkim życiem.
A mój wegetarianizm? Unikasz tego tematu. Może troszkę w głębi serca
śmiejesz się ze mnie. Ale dochodzę do wniosku, że… komu, jeśli nie Tobie, miał-
bym przekazać to, co jest dla mnie sednem w pojmowaniu życia? Może mnie
zrozumiesz. Może kiedyś przyjmiesz to razem z moją miłością. Jeśli chciałbym,
żeby przyjęła to cała ludzkość, to przede wszystkim muszę zacząć od Ciebie.
W pewien sposób ma to związek z moją profesją. Nigdy nie opowiadałem Ci
o tym. A Ty nie pytałaś. Niech zatem teraz będzie ten moment. Zastanawiam
się, jaki był tego początek.
Byłem wtedy chłopcem w wieku chyba jedenastu lat. Szedłem z mamą na
Zielony Rynek kupić kurczaka. Zobaczyłem drewniane klatki z kurczakami
10
ustawione jedna na drugiej. Wiele razy już je widziałem, ale jednak tamtego
dnia w pełni pojąłem znaczenie oglądanego obrazu. Klatki wyglądały jak małe
domki, a kurczaki – jak ludzie. Wystawiały główki i opierzone szyje spomiędzy
oczek drucianej siatki, jak ludzie wyglądający przez okna w przeczuciu, że jakieś
zagrożenie zbliża się z zewnątrz, ale nie są pewni, z której strony. Szybko ruszały
główkami, unosząc i opuszczając długie szyje. W środku, w klatkach, pozostałe
kurczaki gdakały i trzepotały piórami, biły się nad pojemniczkiem z ziarnem
i z wodą. Tłoczyły się raz w jednym kącie klatki, raz w drugim. Plątały się im łapki.
Machały skrzydełkami, podlatując nieco do góry i skacząc jeden na drugiego.
Nagle klapa na górze otwierała się i ludzka ręka zaczynała szperać we wnętrzu
klatki. Ręka ta palcem wskazującym przesądzała o losie kurczęcia.
Potem zobaczyłem moją mamę. Pierwszy raz ujrzałem ją w nowym świe-
tle – moją dobrą, wrażliwą mamę, która prawie mdlała, widząc odrobinę krwi
na palcu swego dziecka. Ona również otworzyła klapę klatki, wsuwając tam
swą delikatną, wątłą dłoń. Łapała jednego kurczaka po drugim, aż w koń-
cu przytrzymała drżącego ptaka za skrzydła i zaczęła odgarniać mu pióra
na kuprze, żeby sprawdzić, czy jest dostatecznie tłusty na smalec, czy do-
brze się ugotuje. Kurczak miał szczęście. Nie spodobał się mamie. Z odrazą
10 Zielony Rynek, targowisko na tzw. Starym Polesiu, przy ul. Zielonej, obecnie plac Barlickiego. 171