Page 136 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 136

Znowu w dobrym nastroju pan Adam wszedł do biura. Buchalter – okularnik
           i stenografistka – okularnica zerwali się z miejsc. To samo uczyniły pozostałe
           pracownice biurowe.
             – Dzień dobry, panie Rozenberg! – jednym głosem wyśpiewali pełne respektu
           pozdrowienie. Pan Adam rzucił krótkie spojrzenie na swego księgowego. Nie
           znosił zarówno jego, jak i stenografistki. Ale kierownik Zajdenfeld wstawiał się za
           nimi, a pan Adam nie lubił się z nim kłócić. Szczególnie nie znosił stenografistki
           – panny Zosi. Kierownik uważał, że w mieście nie ma nikogo lepszego od niej
           i doprawdy to szczęście dla niego, to znaczy dla pana Adama i dla fabryki, że chce
           tu pracować. Ale pan Adam nie mógł pojąć, dlaczego robi się z niej tak wielkie
           mecyje . Gdyby chociaż miała odrobinę kobiecego wdzięku, żeby człowiekowi
                 6
           nie było tak wstrętne to codzienne mijanie własnego biura we własnej fabryce.
           Kobiecym wdziękiem panna Zosia jednak nie dysponowała wcale.
             – Wszystko w porządku, Wajsman? – zapytał pan Adam buchaltera.
             – Tak, panie Rozenberg! – buchalter kłaniał się służalczo swym krótkim,
           chudym ciałem. – Piękny dzień na dworze – niepewnie przeszedł na bardziej
           familiarny ton, aby ukryć zmieszanie, jakie czuł w obecności zwierzchnika.
             Pan Adam już stał przy stenografistce. Z obrzydzeniem obrzucił spojrzeniem
           jej płaską pierś:
             – Za piętnaście minut u mnie w gabinecie, panno Zosiu! – oczy miała spusz-
           czone, a te niewielkie szparki, które pozostawały otwarte pod powiekami, poprzez
           ciężką oprawę okularów sięgały spojrzeniem tylko czubka jej własnego nosa. Pra-
           cowała w biurze już pięć-sześć lat i pan Adam czasami pytał ją, czy wie chociaż,
           jak on, jej pryncypał, wygląda. Nigdy nie patrzyła mu prosto w twarz. – Poślijcie
           do Greka  po kawę i rogaliki! – rozkazał, dumnie krocząc do drzwi gabinetu.
                  7
             Znalazłszy się w gabinecie, pan Adam najpierw podbiegł do okna, gdzie na
           parapecie w tropikalnym akwarium wesoło i odprężająco mieniło się podwodne
           życie traw i ryb. Pokruszył troszkę pokarmu swoim ukochanym rybkom, które
           wesoło kręciły się, goniąc za każdym kęsem przez porcelanowe pałacyki i trawia-
           ste liany. Pan Adam, posapując, wpatrywał się przez szkło w ten wodny, zielony
           świat ryb, stukając do nich grubym, pulchnym palcem. Każdą rybę nazywał jej
           egotyczną nazwą, które brzmiały tak łagodnie i pieszczotliwie, że miał ochotę
           powtarzać je raz po raz. Silniczek zamontowany przy akwarium rytmicznie buczał.
           Zadowolony pan Adam skontrolował temperaturę wody i widząc, że wszystko
           jest w porządku, zrobił krok w stronę stoliczka szachowego stojącego obok.
           Figury z gładkiej kości słoniowej były rozstawione tak, jak je wczoraj pozostawił
           w połowie partii z samym sobą. Rytmiczny odgłos akwariowego silniczka poma-
           gał mu zebrać myśli w sposób klarowny i prosty. Zrobił ruch małym, czarnym


           6    Mecyje – coś nadzwyczajnego.
    134    7    Prawdopodobnie chodzi o popularną w Łodzi kawiarnię u Turka.
   131   132   133   134   135   136   137   138   139   140   141