Page 80 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 80

w takiej sytucji jak ona. Jeśli umiemy się śmiać z siebie i nie bierzemy siebie
           tak bardzo serio, to znaczy, że jeszcze mamy nadzieję i chęć życia. Że coś nam
           zostało z tego, jacy byliśmy dawniej. Ktoś ukradł drzwi do ubikacji? Myślę,
           że to nie taka ujma dla nas.
             – Ale czy ojciec może się z tego śmiać?
             – No może nie śmiać, ale trochę uśmiechnąć się można, mnie to starcza.
             – A ja nie widzę w tym nic do śmiechu, Jakub. Już myślę o zimie. Czym,
           u licha, będziemy palić? Z opałem już w getcie prawie koniec.
             – Nie rozumiem, Icek, dlaczego ty martwisz się wszystkimi kłopotami
           z góry. Co dzień mamy nowe, do zimy dużo może się zdarzyć. Na razie jest
           ciepło i przynajmniej nie marzniemy. Ostatniej zimy nie wierzyliśmy, że
           lato w ogóle przyjdzie. Pamiętasz, jak marzliśmy? Jak tęskniliśmy za letnimi
           wieczorami? Ręce i nogi nam kostniały, woda w kuble do rana zamarzała.
             – Pewnie, że pamiętam, ale po co o tym mówić. To jak zeszłoroczny śnieg.
             – Chciałem ci tylko przypomnieć, że jest lato. Taka pora, że można roz-
           prostować kości. Ręce nie są zgrabiałe, nogi bolą, nie powiem, ale nie są prze-
           marznięte. Nie mamy ciężkich palt na sobie, słoneczko grzeje, w powietrzu
           zapach trawy i kwitnących drzew, chociaż my ich nie widzimy. Kilka miesięcy
           temu tylko o tym mogliśmy marzyć.
             – Dzisiaj to ja dosyć nawdychałem się powietrza. Deszcz teraz potrzebny,
           żeby spłukał te wszystkie twoje wspaniałe wonie, co się tutaj roznoszą w oko-
           licy. Wolę zapachy w twoim zakładzie, od nich ślinka leci do ust. Spotkałeś
           może Sergiusza?
             – Był u mnie dzisiaj. Nic nowego.
             – No tak, czeka nas następna zima tutaj.
             – Jeszcze jedna zima… – Henryk Zajdel był przerażony. – Tego nie prze-
           trzymamy. Zginiemy wszyscy. Chcą nas wyraźnie zagłodzić na śmierć. Niech
           tam sobie z całym światem wojują, to mnie już nic nie obchodzi, byle tu więcej
           jedzenia przysyłali. Ja niekiedy chcę własne zelówki gotować.
             – Sami widzicie, co z nami zrobili – wtrąciła Paula z nikłym uśmiechem.
           – Bardziej tęsknimy za jedzeniem niż za wyzwoleniem.
             Goldberg żachnął się.
             – Ty tego, dziewczyno, nie rozumiesz. Z wolnością sobie nie poradzisz,
           jak brzuch pusty. Jak się kilka dni nie jadło, to nie da się rady wołać „hura”!
           Najpierw dużo, tony żarcia, a potem wolność.
             Paula roześmiała się i podeszła do lustra.
     80      – O nie, wołać „hura” to ja zawsze mogę, nawet głodna. Teraz też. Mam
   75   76   77   78   79   80   81   82   83   84   85