Page 75 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 75
Rodzina była znowu sama. Czterech gości, których ściagnięto, by razem
z braćmi utworzyli tę niezbędną przy śmiertelnym łóżu dziesiątkę, już sobie
poszło. Gołda odetchnęła z ulgą. Płaczliwe, żałobne głosy, monotonne modli-
twy i zaciągnięte zasłony sprawiały, że przez cztery dni pokój był jak grobowiec.
Teraz atmosfera była nie mniej ponura, lecz w każdym razie panowała tu
cisza. Ciężka, ale znajoma. Dzienne światło wpadało przez niezakryte okna,
więc nie było już tak ciemno. Lejb siedział na swoim starym miejscu, matka
zmywała, łóżka były pościelone, życie wracało powoli do dawnego rytmu.
Gołda podeszła do matki, przepłukała szybko ręce i zaczęła pomagać
w suszeniu naczyń.
– W ubikacji brak trzech desek. Trzeba być tam ostrożnym – powiedziała.
Sara Rubinsztajn potrząsnęła głową.
– To nawet tam zaczęli już kraść?
– Wyraźnie tak.
– Kto to zrobił? Myślisz, że to ktoś z tego domu?
– Nie wiem, mamo. Ale nie sądzę… Chociaż nie można być pewnym.
– Oj nie…
Gołda odstawiła ostatni talerz do szafy i usiadła koło braci przy stole.
Żaden z nich nie podniósł głowy, nie wiedziała więc, czy słyszeli, o czym
mówiła. To nie miało zresztą znaczenia, wszczęła rozmowę bardziej po to,
by usłyszeć czyjś głos niż dlatego, że była oburzona kradzieżą. Muszą tam
być ostrożni, ot i wszystko.
Przeciągnęła palcami przez perukę, poczuła, że węzeł się rozluźnił, zaczęła
go poprawiać, lecz szybko znowu opuściła ręce. Nie miała teraz siły, żeby się
czesać, niech będzie jak jest. A bo to ważne, jak wygląda?
Przypomniała sobie nagle widok Pauli Lewin schodzącej po schodach:
jasny płaszcz, jasne spojrzenie – dziewczyna, która szła na spotkanie wiosny.
Skąd brała siły na taką radość, taką beztroską młodzieńczość? Czy ona, Gołda,
też taka była? Ledwie to pamiętała.
Kiedy dni są wypełnione głodem, trudno jest pamiętać o tym, że było się
młodym lub że czuło się radość, gdy pojawiały się pierwsze kwiaty. Pamięć
bez trudu dostarczała wspomnień o pełnych garnkach i półkach uginających
się od jedzenia, o wielkich, tłustych pieczeniach, które wkładało się do pieca,
a potem wyjmowało, przyrumienione, z chrupką skórką, o czasach, kiedy
można było zjeść, co się chciało i ile się chciało. Czy dane jej będzie kiedykol-
wiek włożyć do piekarnika soczysty kawał pieczeni? Gołda przełknęła ślinę,
która obficie napływała jej do ust; wciąż czuła zapach smażonego mięsa… 75