Page 73 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 73

niedymiących, bo dzień pracy się skończył. Robiąc kilka kroków na lewo,
             dochodziło się do miejsca, skąd widoczna była granica getta, lśniące w pro-
             mieniach słonecznych zasieki z drutów kolczastych. Paula nie chciała na nie
             patrzeć, szybko odwróciła wzrok.
                – Ziemia niczyja. – Dawid zatoczył ręką koło. – Nikt tu nie przychodzi,
             otwarta przestrzeń, blisko granicy. Po drugiej stronie też nikt się nie pokazuje.
             Niczego się tu nie słyszy, nikogo nie widzi.
                – Ale… jak ty to znalazłeś, ten raj na tyłach takiej rudery? – dziwiła się
             Paula. – Tego nie można było się domyślić.
                – Kiedyś szukałem kryjówki, zobaczyłem tamtych, po drugiej stronie,
             wielu naraz. Tu się schowałem, zdążyłem, zanim mnie zobaczyli.
                – Ale co tu robiłeś?
                Dawid przysiadł na kamieniu, Paula usiadła obok.
                – Wiesz, czasem człowiek czuje, że musi popatrzeć na coś innego niż
             szare domy i mury. Przychodziłem tu, żeby zobaczyć kawałek otwartej prze-
             strzeni, pole, gdzie coś rośnie, niechby to były tylko chwasty. Niebo jest tu
             takie wielkie, bez granic, widzi się na kilometry, za druty kolczaste. Tu łatwo
             zapomnieć. Można sobie marzyć, że nie ma wojny i zamknięcia. – Dawid
             umilkł na chwilę, po czym dodał cicho: – Można tu próbować patrzeć
             w przyszłość.
                – Przyszłość? Jaka będzie nasza przyszłość?
                – Nie wiem. Będzie inaczej niż kiedyś. Jeśli dotrwamy. Przyszłość już ist-
             nieje, jest zapisana w księgach i nie można jej zmienić, ale nie każdy ją zobaczy.
             Ale ci, co przetrwają, może nie będą żyć w strachu i głodzie. Będą inne czasy.
                – Tak myślisz? A jakie będą te nowe czasy? Będzie więcej swobody, niż kiedy
             byliśmy dziećmi? Wiesz, o czym ja marzę, Dawid? – Paula zamilkła, pochyliła
             się, oparła brodę na rękach. Błądziła wzrokiem po okolicy w zapadającym już
             zmroku. – Widzę, jak idziemy ulicą i wszyscy dają nam spokój. Nikt nie rzuca
             za nami kamieniami, nikt nie krzyczy: „Żyd”, idziemy wśród innych i nikt
             nie uważa, że jesteśmy inni, jacyś obcy intruzi. Czy to nie byłoby wspaniałe?
                – Uważasz, że powinniśmy się zasymilować?
                – Niekoniecznie. Chcę, żeby nas po prostu traktowano jak normalnych
             ludzi. To trudne tak stale się pilnować, stale być gotowym do ucieczki. Wysłu-
             chiwać wyzwisk albo dostać kamieniem, dlatego że to widać z twarzy. „Tam
             idzie Żyd, na niego!”. Może mi nie uwierzysz, ale ja biłam się wiele razy, kiedy
             byłam młodsza. Broniłam się pazurami. Popchnął mnie ktoś, oddawałam.
             Ale to męczące, takie życie.                                          73
   68   69   70   71   72   73   74   75   76   77   78