Page 71 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 71

Być może był nieco za luźny, bo bardzo ostatnio zeszczuplała, choć chyba
             przesadnie chuda jeszcze nie była. Tylko talię miała bardzo wąską, można ją
             było niemal objąć palcami.
                W górę schodami szła Gołda Stern. Paula pozdrowiła ją pospiesznie, jakby
             z poczuciem winy. Rodzina Rubinsztajnów znowu była w żałobie – Szmul
             umarł na suchoty, wczoraj go pochowali. Widząc ślady łez na pożółkłej twarzy
             Gołdy, pomyślała, że może nie powinna odczuwać wiosennej radości, kiedy
             obok żałoba.
                Spojrzenie Gołdy prześlizgnęło się koło jej twarzy i włosów, odczuła je
             niemal jak dotknięcie. Po chwili jednak zniknęła i Gołda, i żałobne nastroje.
                Zanim Paula wyszła na ulicę, chciała jeszcze popatrzeć na podwórko.
             Wczoraj padał deszcz, kamienie wyglądały jak wymyte, błyszczały i lśniły.
             Między nimi pojawiła się świeża, soczysta trawa. Dobrze, że przynajmniej
             taka zieleń zdobiła podwórko! Drzewa już przecież nie było, a właśnie teraz
             byłoby pokryte grubymi, opuchłymi pąkami i mnóstwem nowych gałęzi
             wyciągających się do światła. Nie można już znaleźć pod nim ochrony przed
             słońcem, pozostawiony pieniek cienia nie dawał. A jesienią nie zobaczy się,
             jak mała Roza zbiera kasztany.
                Przy pompie siedział stary Mojsze i drzemał w słońcu. Schudł i skurczył
             się jeszcze, odkąd ostatni raz go widziała, plecy bardziej mu się wygięły. Obok
             stał kubek i blaszane pudełko. Najwidoczniej jadł, a potem usnął zmorzony
             przyjemnym ciepłem. Teraz siedział i chrapał z otwartymi ustami.
                Podwórko nie było ogrodzone, drewniany płot zniknął zimą, jak wszędzie.
             Można było chodzić na przełaj, krótszą drogą, na dzisiejsze spotkanie Paula
             chciała jednak iść ulicą.
                Jak on dzisiaj wygląda? Dawid nie przychodził już co rano do kantyny,
             przeniesiono go do pracy po drugiej stronie mostu. Widywała go sporadycznie,
             gdy ich drogi przypadkiem się krzyżowały. Dzisiaj umówili się po raz pierw-
             szy. Mieli się spotkać na końcu Marysińskiej, tam gdzie ulica przechodziła
             w wąska, pokrytą gliną ścieżkę, ginącą potem szybko w pustym polu. Paula
             nie znała tych okolic, ciekawa była miejsca, które Dawid obiecał jej pokazać.
             Mówił, że odkrył te strony poprzedniej wiosny, spędzał tu latem wszystkie
             wolne chwile, zawsze samotnie.
                Paula zobaczyła go z daleka i mimowolnie przyspieszyła kroku. Dawid
             jeszcze jej nie dostrzegł, spoglądał w inną stronę, wpatrywał się w ostatnią,
             wąską przecznicę, skąd dochodziły odgłosy końskich kopyt i drewnianych
             kół toczących się po bruku. Po chwili wynurzyła się czarna, lśniąca kolasa   71
   66   67   68   69   70   71   72   73   74   75   76