Page 35 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 35

Nie obchodziło jej, że dzisiaj szabas. Czemu miałaby go świętować? Reli-
             gijna nie była, a to, że w piątki robiła w domu porządki, należało po prostu do
             tradycji, którą wyniosła z domu. Trzymała się tych tradycji głównie dlatego,
             by drażnić się z Markiem, który uważał, że to jakieś stare zabobony. Miał się
             za światłego człowieka, był członkiem przeróżnych klubów i stowarzyszeń,
             a to, że żona zachowywała stare zwyczaje, niezmiernie go irytowało.
                Dlaczego miałaby teraz urządzać święto, dla kogo? Mała Roza niczego
             jeszcze nie rozumiała, siedziała w kącie i rozmawiała ze szmacianą lalką. Marek
             od miesięcy był w Rosji, prawdopodobnie zapomniał już i o niej, i o córeczce.
             Słyszała, że tam dotarł, on sam nie dał jednak znaku życia.
                To prawda, że rozstali się jak wrogowie. Kłócili się i bili, Irena nie chciała
             go puścić, sama także nie chciała jechać. W dzień jego odjazdu pokłócili się
             strasznie, rozdrapała mu nawet twarz paznokciami. A on ją przewrócił i pluł
             na nią w nieopanowanej złości. Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, zobaczyła
             tylko jego zaczerwieniony kark. Nie odwrócił się, nie spojrzał nawet na Rozę.
             Za to pogardzała nim chyba najbardziej.
                W istocie była zadowolona, że się go pozbyła. Przez ostatnie dwa lata zatruwali
             sobie wzajemnie życie, mścili się na sobie przy każdej nadarzającej się okazji. Za
             co? Tego nie umiała powiedzieć. Wiedziała tylko, że odczuwała nieprzepartą
             potrzebę, aby go zranić i pokazać, że dawne uczucia obróciły się w popiół. Do-
             prowadzało ją do pasji, że on się tym nie przejmuje. Nie były mu potrzebne, ani
             ona ani Roza. Stanowiły tylko nieustający, drażniący powód irytacji.
                Po odjeździe Marka czuła początkowo pustkę. Była apatyczna, otępiała.
             Jej zawsze kipiąca złość, która wylewała się, gdy tylko mąż przekraczał próg
             ich domu, nagle straciła sens. Z zaskoczeniem odkryła, że nie musi już nikogo
             napastować w obronie przed zatrutymi ukąszeniami. Mogła się odprężyć.
             I powietrze wokół było jakieś lżejsze do oddychania.
                Będzie im teraz łatwiej, skoro nie musi tracić sił na boje z mężem. Tęskniła
             za swobodą, a wolna od Marka mogłaby ponownie wyjść za mąż za kogoś,
             kogo by kochała. Za człowieka całkiem różnego od niego, to było pewne.
             Tyle że na razie nie była ani wdową, ani rozwódką, więc takich możliwości
             nie miała. On też nie, ale jemu to na pewno nie przeszkadzało. Mógł przecież
             twierdzić, że żona nie żyje.
                Znużona, rzuciła książkę i wyciągnęła się na łóżku. Tak, Marek na pewno
             nie miał skrupułów, opowiadał zapewne innym kobietom, że nie jest żonaty
             albo że od lat jest wdowcem. A co mogłoby się stać potem, tym sobie głowy
             nie zawracał.                                                         35
   30   31   32   33   34   35   36   37   38   39   40