Page 185 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 185

jak w Warszawie, oby Bóg do tego nie dopuścił, to my będziemy na końcu
             w kolejce. To może mieć duże znaczenie.
                – Może masz rację. – Nagle Jakub przypomniał sobie, jak sam z sobą
             walczył, kiedy miał wziąć deski z podwórka. Wziął, lecz ile go to kosztowało
             wysiłku! Przypomniał sobie także swoje wyrzuty sumienia, kiedy podniósł
             tę porzuconą w korytarzu kiełbasę. Dużo się potem działo. Z nim i z ludźmi
             wokół niego. Wydawało mu się, że niczego już nie pojmuje, jakby już w ni-
             czym nie uczestniczył. Czy życie przemknęło koło niego, a on nie wykorzystał
             swoich szans? Czegoś nie zrobił, czegoś bardzo ważnego? Nie wiedział tego,
             wszystko było jakieś dalekie. Może to gorączka…
                Goldberg, który siedział pochylony w jego stronę, z rękoma na kola-
             nach, wydał mu się kimś obcym. Zauważył już dawniej ten ton jego głosu,
             zakłopotany, a jednocześnie twardy. W ostatnich czasach wyrósł między
             nimi mur, Jakubowi trudno było do Goldberga dotrzeć. Teraz zrozumiał
             dlaczego. Rosnący chłód w ich stosunkach i narastająca obcość miały głęb-
             sze przyczyny niż różnica w poglądach. Nawet fakt, że Icek chciał zostać
             policjantem, nie miał większego znaczenia. Lewin wiedział, że to nie było
             takie proste. Goldberg na pewno też to rozumiał, widział przecież znaki na
             jego twarzy. Jakub zrozumiał, że jego przyjaciel czuł się winny i zakłopotany,
             czuł się jak zdrowy człowiek siedzący przy łóżku nieuleczalnie chorego. Jakby
             cała jego postawa mówiła: „Nie mówimy tym samym jezykiem, nie stoimy
             po tej samej stronie, ty, przyjacielu, już się nie liczysz, choć o tym jeszcze
             nie wiesz”.
                Jak to Goldberg powiedział? „Chodzi o to, żeby przeżyć. Jeśli się nie chce
             przepaść, trzeba walczyć”. Czy był w jego tonie jakiś zarzut? Jakaś przygana,
             że on, Lewin, do niczego się nie nadaje, niczego nie potrafi? Lecz te metody,
             które stosował Goldberg, były mu obce. Nie dać się stłamsić i podeptać.
             Dobrze, ale jak to osiągnąć, nie depcząc innych? To prawda, deptano po
             nim, a on na to pozwalał. Wiedział jednak, że sam nie potrafi deptać innych.
             Dlatego był stracony. Wiedział o tym i Goldberg też to wiedział. Dlatego
             siedział z odwróconą głową, zażenowany swoim zdrowiem, wstydząc się, że
             działa i walczy, podczas gdy inni, jak Lewin, już tak naprawdę nie istnieją.
                Jakub podniósł się, podszedł niepewnym krokiem do wnęki za czer-
             woną kotarą i wyciągnął laskę, którą sprawił sobie już dawno, ale dotąd
             nigdy nie użył. Nadszedł na nią czas. Zawsze uważał, że dzień, w którym
             będzie zmuszony podeprzeć się laską, będzie dniem jego ostatecznej klęski.
             Był pokonany.                                                         185
   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189   190