Page 182 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 182

naprzeciwko niego wyrażały zadowolenie – „no, u mnie to jeszcze tak daleko
           się nie posunęło” – Jakub pozwalał im się cieszyć. Rozumiał dobrze, że źle mu
           nie życzyli, ale ich słowa brzmiały jak wyrok. „Ależ pan schudł w ostatnim
           czasie” znaczyło coś innego – że doszedł do granicy. Tak naprawdę to chcieli
           powiedzieć: „Lewin, miej się na baczności, bardzo źle z tobą! Twoje ciało to
           skóra i kości. Żółta cera – zły znak. Nie pokazujesz swoich opuchniętych nóg,
           ale my wiemy, że są tam za nami, jako przeciwwaga do twojej głowy, która
           coraz bardziej przypomina czaszkę, no wiesz, taką trupią…”.
             Na ogół szybko odwracali wzrok. Tkwiła w nich jednak litość dla tego, który
           miał gorzej. Zwykle dodawali kilka słów, które miały służyć jako pociecha.
             – Niedługo wszyscy tak będziemy wyglądali. Ale co tam, wkrótce się
           najemy, jak tylko nadejdzie wyzwolenie. A słyszał pan, że… – I opowiadali
           ostatnie nowości.
             Lewin nie słuchał, w uszach brzmiały mu ich niewypowiedziane myśli,
           za którymi kryły się i strach, i radość:
             – Nie, nie. Tak chudy jeszcze nie jestem, policzki mam zaokrąglone, nogi
           chude, ale jeszcze nie spuchnięte. Nie jest tak źle ze mną!
             Lewin potrafił nawet, choć przychodziło mu to z trudem, uśmiechnąć
           się i pocieszać przestraszonego człowieka, którego właśnie strzygł lub golił.
           Był szczodry w słowach.
             – Och, pan prawie nic się nie zmienił przez te lata.
             Chciał przez to powiedzieć coś innego:
             – Nie bój się o mnie przyjacielu. Ja już się nie boję, strach gdzieś się po drodze
           zapodział. Jestem tylko zmęczony. No i oczywiście głodny. Ale to już nie ma
           takiego znaczenia, przyzwyczaiłem się. Głód to część mojego ciała, nie boli.
             Niekiedy przychodziła mu do głowy nagła myśl: Gdyby wyzwolenie
           przyszło teraz, w tej chwili, jeszcze bym się pozbierał, starczyłoby mi może
           woli i energii, żeby cieszyć się wolnością razem z Heleną i Paulą. Radować
           się, widząc je syte, szczęśliwe, bezpieczne. Dobrze byłoby dożyć chwili,
           kiedy nic im już nie grozi. Zobaczyć uniesienie w oczach Pauli. Musi się
           zmobilizować, chce przecież z nimi być. Jeszcze trochę… Musi w każdym
           razie spróbować.
             Lewin dawno już zauważył, że Helena i Paula próbowały podsuwać mu
           więcej jedzenia lub gęściejszą część zupy. Jego kawa była zawsze osłodzona.
           Wiedział, że to pochodziło z ich racji, że odbierały to sobie od ust. Lecz ich
           wystraszone spojrzenia i błaganie, jakie wyczuwał w najmniejszym choćby
    182    dotyku ich rąk, nie pozwałały mu protestować. Był zresztą pewny, że obie
   177   178   179   180   181   182   183   184   185   186   187