Page 43 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 43

wewnętrzny spokój w oczekiwaniu na nadejście szabasu. W tej chwili zauważyła
             szamesa, który chodził wokół z młoteczkiem i uderzał nim w okiennice, wzywa-
             jąc do kończenia interesów i szykowania się na świąteczne chwile. Sąsiedzi na
             Pociejowie zaczęli zamykać swoje kramy. Zaciekłość wiatru złagodniała, a deszcz
             zamienił się w kapuśniaczek. Chociaż wokół panował wielki ruch, zgiełk ten wy-
             dawał się przyciszony, jakby cały świat szykował się na przyjęcie świątecznego
             gościa: Królowej Szabas. Wkrótce będzie można usłyszeć szelest jej jedwabnych
             pantofelków.
                Hinda zostawiła dzieci pod ceratową plandeką i zabrała się za zamykanie
             kramu.
                Jankew obserwował każdy ruch matki. Myślał o bocianach. Zwykł im zazdro-
             ścić, że mają skrzydła i mogą wznieść się tak wysoko. A zimą, kiedy ziemia skuta
             jest kajdanami mrozu, nie muszą siedzieć w gnieździe, nie kryją się w dziurach
             jak robaki, czy – nie przymierzając – ludzie w Bocianach, ale odlatują daleko do
             ciepłych krajów. Teraz wydało mu się, że ich mama jest dokładnie taka sama
             jak bociania mama, że on, jego bracia i siostrzyczki są bocianiątkami, które ona
             uczy, że nie muszą przezimować na ziemi, w błocie i stęchliźnie niczym robaki,
             ale że ich dusze mogą razem z nią wznieść się i odlecieć tam, gdzie jest ciepło.

                                              4

             Jankew dużo rozmyślał nad tym, o czym mówiła mama. Coraz cieplej się robiło
             i okno dachowe zostawało otwarte na noc. Razem ze swoim bratem Szolemem
             leżał na sienniku pod tym oknem i wydawało mu się, że słowa mamy są robaczka-
             mi świętojańskimi, które świecą i migoczą w otaczającej go ciemności. Zapachy,
             które roznosiły się z pobliskiego ogrodu, były upajające. Często przez okno księżyc
             świecił prosto w oczy. Białe obłoki niczym dym kłębiły się na granatowym niebie.
                „Próbują napisać litery tajemnego alfabetu” – powiedział do siebie Jankew.
             Patrzył poprzez płynące litery i wydawało mu się, że niebo uchyla się niczym
             zasłona, a pod nią jest następna i tak kolejne, jedna za drugą. Niejasna tęsk-
             nota boleśnie uwierała go w sercu: czy dane mu będzie dotrzeć do tej ostatniej
             zasłony, zobaczyć, jak ona się uchyla – i zajrzeć w ciemną, majestatyczną głębię
             ukrytej Tajemnicy Stwórcy?
                Ale w zimne noce opowieści mamy nabierały całkiem innego znaczenia.
             Zimno przywodziło na myśl zarówno minioną zimę, jak i tę, która dopiero miała
             nadejść. Jankew przypominał sobie mróz i śnieg, który realnie nadawał światu
             nowe oblicze. Wszystko wyglądało inaczej. Wszystko było piękne i przeniknięte
             szczypiącym mrozem. On i jeszcze parę innych chłopców z chederu wskakiwali na
             sanie belfra  i do domu sunęli po śniegu, z zapalonymi latarniami na kolanach.
                       78


             78   Belfer – pomocnik nauczyciela w chederze.                        43
   38   39   40   41   42   43   44   45   46   47   48