Page 44 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 44
Ciemne uliczki z białymi drogami, białe chaty z czarnymi posrebrzonymi szybami
lśniącymi mrozem i refleksami światła lamp naftowych palących się w izbach – to
wszystko stwarzało obraz, który dokładnie potwierdzał słowa mamy. Ten boski
świat posiadał warstwy, realne warstwy. Każda rzecz na tym świecie posiadała
warstwowo ułożone twarze, jak maska na masce… Zapewne ludzkie oblicze
również jest spowite zasłonami, jedna na drugiej.
W takie zimne noce Jankew przytulał się do ciepłego ciała swojego bra-
ta Szolema i patrzył, jak zimowy księżyc, jakże inny od tego letniego, świeci
przez szyby zmrożonymi promieniami. Jego blask wkradał się do wiadra z wodą
i okrywał je srebrzystą powłoczką, niby cienką warstewką lodu na wodzie, jak-
by chciał je otulić, ogrzać. Gdzieś pod podłogą mysz przeraźliwie wgryzała się
w drewno, pragnąc uciec przed ogarniającym ją mroźnym drżeniem.
Jankew też drżał pod przykryciem, naciągając je na twarz aż pod oczy. Patrzył
na sprzęty w izbie i widział, jak i one zmieniają swój codzienny wygląd w skąpanej
księżycem ciemności, oblekając się w nowy przyodziewek. Wyglądały jak dziwne
ożywione stwory, jakby posiadły dusze i kusiły go, przemawiały do niego obcym,
a jednak zrozumiałym językiem: „To nie jest nasze prawdziwe oblicze”.
Aby się uspokoić, wedle wskazówek swoich starszych przyjaciół, wyobrażał
sobie Niewypowiedziane Imię zapisane płonącymi literami, chociaż koledzy
jasno powiedzieli, że nie wolno tego robić w łóżku. Kiedy to nie pomagało, Jan-
kew cichutko, tak aby tato i Iciele nie usłyszeli, wsuwał się w nogi łóżka, gdzie
z dwoma siostrzyczkami spała mama. Ona okrywała go i jego przestrach od
razu wydawał mu się dziwny. Czego było się tu bać, kiedy mama była obok?
I tak zasypiał – a we śnie na nowo, ale całkiem inaczej przeżywał mamine
opowieści.
Dziś w nocy padało. Dach przeciekał. Hinda zapakowała całą czwórkę zdro-
wych dzieci do łóżka, dziewczynki w nogach, chłopców u wezgłowia, ponieważ
tutaj miska, do której skapywał deszcz, dobrze trzymała się posłania. Rozstawiła
też garnki, miski po całej izbie, a ona sama z patelnią na brzuchu położyła się
na sienniku pod oknem.
Deszcz bębnił i brzęczał na dachu, w miskach, na meblach i na podłodze.
Jankewowi wydawało się, że tysiące demonów klekoczą kościotrupami, które
chcą się wedrzeć do mieszkania. Nie wiedział już, czy śpi, czy jest na jawie, czy
śni, czy jest snem kogoś innego. Granica między tym, co jest rzeczywistością,
a co nie, kompletnie się rozmyła.
Jankew mocno zaciskał powieki. Potem otwierał je. Zobaczył tatę siedzącego
obok pieca. Świeca, umieszczona w brytfannie na ławie, paliła się. Obok ojciec,
blady na twarzy, z przerzedzoną ciemną brodą, kiwał się nad księgą, którą trzymał
na kolanach. Popiół leżał na jego głowie. Ojciec łkał, łkaniem deszczu. Jego łzy
uderzały wokół o dach, patelnie, garnki, miski. A demony odpowiadały stuka-
niem szkieletów. Ojciec opłakiwał zburzenie Świątyni Jerozolimskiej, rozpaczał
44 nad Szechiną, która przebywa na wygnaniu, nad troskami i cierpieniem Narodu