Page 225 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 225
– Mylisz się – potrząsnął głową. – Największe grzechy są popełniane w biały
dzień.
Ariel niecierpliwie machnął ręką:
– W ciągu dnia jest w jatce, a później przesiaduje w domu szojcheta. Nie
popełniłby więc niczego złego w biały dzień, dlaczego tego nie rozumiesz?
– To chodźmy do domu szojcheta sprawdzić, czy nie ma tam twojego ojca…
Wtedy będziemy wiedzieć na pewno – zaproponował Jankew.
Ariel skoczył na równe nogi, z iskierką nadziei.
– Dobrze, chodźmy sprawdzić. – Pociągnął Jankewa za rękaw i puścili się
biegiem w kierunku sztetla.
Przez otwarte okna domu szojcheta zajrzeli do kuchni, a następnie do sąsia-
dującego z nią pomieszczenia. Wewnątrz, w dużej izbie, siedziała pośród licznej
grupy kobiet Sara-Lea Szojchetowa i snuła swoje opowieści. W kuchni, która
też była zatłoczona, pogrążeni w milczeniu mężczyźni siedzieli wokół stołu lub
stali oparci o meble kuchenne i ściany. Niektórzy z nich udawali, że zaglądają
do leżących na stole otwartych Gemar, inni trzymali otwarte księgi w rękach.
W rzeczywistości jednak wszyscy przysłuchiwali się dochodzącemu z sąsiedniej
izby głosowi Sary-Lei.
Nigdzie jednak nie było śladu Fiszela.
Obaj chłopcy obrócili się powoli od okien, po czym puścili się biegiem do
domu Ariela. Może Fiszel był u siebie i spał we własnym łóżku, jak gdyby nigdy
nic? Ariel wbiegł pędem do domu, zostawiając Jankewa na podwórzu, by tam na
niego zaczekał. Po chwili wyszedł z powrotem na zewnątrz i teraz dopiero zalał
się łzami.
– Idę się zabić – wymamrotał.
– Proszę cię, nie mów tak… – prosił go Jankew, choć i jemu łzy napłynęły
do oczu i żal ściskał gardło. Zaciągnął Ariela do stojącej obok drzewa czereśni
pompy wodnej. Wiszące na drzewie czerwone czereśnie lśniły w ciemności niczym
kropelki krwi. Jankew dotknął wstrząsanego szlochem ramienia przyjaciela.
– Proszę cię, Arielu, nie płacz – powtórzył złamanym głosem.
Ariel był niepocieszony.
– Straciłem ojca… mojego przeklętego, nieszczęsnego ojca… Zabiję się…
– To ja zabiję się razem z tobą – skapitulował Jankew. – Ten świat i tak nie
jest wart, żeby na nim żyć. – Jankew poczuł nagle, jak ciepły wietrzyk wachluje
mu twarz, niosąc ze sobą upojne zapachy dojrzałych owoców, więdnących kwia-
tów i pierwszych opadłych liści. Uświadomił sobie, że jego sąd o świecie nie był
do końca sprawiedliwy. – Może… – wyszeptał – może byliśmy tam z jakiegoś
powodu. Może mamy jakieś zadanie do wykonania… i to był sposób… żebyśmy
sobie to uświadomili?
– Łatwo ci mówić. – Ariel przetarł twarz rękawem. – Mój ojciec wszedł przecież
do środka… do Magdy.
– Wcale nie jest mi tak łatwo, jak myślisz – wyszeptał Jankew. – Ale jeśli 225