Page 221 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 221
1
Lato miało się ku końcowi. Skoszone pola, które otaczały Bociany, ciągnąc się
aż do skraju bagien, wyglądały niczym ogolone głowy, a powiązane snopy żyta
i pszenicy przypominały rozrzucone warkocze. Minęły Jomim Noraim i na świecie
zapanowała złota polska jesień. Przyniosła ze sobą fale upałów, które jednak
nikogo nie dziwiły, ponieważ lato również było bardzo gorące.
To minione lato było też okresem buntu Jankewa.
Bunt ten zaczął budzić się w nim jakiś czas wcześniej – w domu. Jego
zapowiedzią było ochłodzenie się uczuć Jankewa dla matki. Denerwowało go
wszystko, co mówiła czy robiła. Nawet brzmienie jej łagodnego, ciepłego głosu
drażniło jego uszy. Nie była już dla niego piękna, przeciwnie – wydawała mu się
teraz brzydka i czasami po prostu nie mógł znieść jej widoku. Stało się dla niego
jasne, że to ona, bardziej niż wszystko inne na świecie, była pozorem.
Była oszustką, okłamywała go. Wszystkie jej czułe słówka i ckliwe opowie-
ści miały tylko jeden cel: wywołać chaos w jego głowie. Zwodziła go zarówno
jeśli chodziło o ludzi, jak i o Rebojne szel Ojlem i cały świat. Owinęła prawdę
w watę słodkich słów, ukryła gorzką pigułkę w cukierku z lukrecji, żeby łatwiej
ją przełknął, żeby pogodził się z brzydotą, żeby się jej poddał i by mogła zrobić
z niego „maminsynka”. Płonął ze wstydu, przysłuchując się jej, kiedy rozmawiała
ze swoimi klientami – jak gdyby była gotowa całować ich po rękach i lizać im
buty. Tak, to ona była wszystkiemu winna!
Wciąż jeszcze uważał za swój obowiązek, by pomagać jej, w czym mógł – nosił
za nią wiadra wody, załatwiał sprawunki, zastępował w sklepiku. Nie obchodziło
go już jednak, czy śmiała się, czy płakała, i gdy tylko się dało, spędzał czas poza
domem. Tym, co go najbardziej ze wszystkiego denerwowało, była jej obojętność
wobec zmiany jego zachowania – traktowała go, jak gdyby niczego nie zauważyła. 221