Page 224 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 224

że biegnie tak we śnie. Czy ta rosła, mroczna postać, która właśnie dotarła do
           wsi, rzeczywiście mogła być Fiszelem Rzeźnikiem, ojcem Ariela, jego ciałem
           i krwią?
              W oknach chałup jedno po drugim gasły światła i chłopcy biegli teraz wiej-
           ską ścieżką w zupełnej ciemności. Postać, którą śledzili, zatrzymała się przed
           chałupą Magdy Wdowy, po czym weszła przez okno do środka, znikając nagle
           w ciemnym wnętrzu. Chłopcy odruchowo chwycili się za ręce i spojrzeli na siebie.
           Czy to wszystko działo się naprawdę? Czy rzeczywiście zobaczyli to, co zobaczyli?
           Ariel osunął się na ziemię obok drzewa na skraju drogi.
              – Oj, Boże… – wymamrotał. – Co ja teraz zrobię?
             Jankew usiadł obok niego.
              – Nie jest pewne, że to był twój ojciec – wyjęczał. – A… a jeśli tak, to pewnie
           przyszedł tylko przynieść zamówioną sztukę mięsa…
              – Koszerne mięso dla Magdy Wdowy? Oj, Jankewie, zostaw mnie w spokoju.
           – Ariel rozpłakał się. – Ty nie masz takiego przeklętego, nieszczęsnego człowieka
           za ojca, jak ja…
              – Ja nie mam już ojca… – wyjąkał Jankew. Wiedział, że Ariel był zazdrosny
           o jego zmarłego ojca, który był szanowanym człowiekiem, a także o jego dobre
           pochodzenie, i że wstydził się za swojego własnego ojca, którego mimo wszystko
           bardzo kochał. – Chodź, Arielu – prosił go. – Jestem pewien, że to nie był on…
              – A ja jestem pewien, że tak… – lamentował Ariel. – Jest grzesznikiem od
           stóp do głów, bestią, a nie człowiekiem. Jednak on chce… tak bardzo chce być
           dobry… być dobrym człowiekiem.
              – Jest dobrym człowiekiem… – Jankew pociągnął go za rękaw.
              – Chodźmy!
              – Idź, jeśli chcesz. Ja tu zostanę. Muszę go zobaczyć. – Ariel zdecydowanie
           pokręcił głową. – Ten… przybysz… pamiętasz go? Ukradł parę srebrnych świecz-
           ników, a zamiast tego pozostawił w moim domu coś niebezpiecznego, słyszysz
           Jankewie? Coś straszliwego! Ty nie wiesz, bo nie widać tego po moim ojcu, ale
           mnie nie może oszukać. Oj, Rebojne szel Ojlem, jestem jego synem, a nie mogę
           go uchronić od jego strasznego jecer-hore. Jankewie! – złapał Jankewa za poły –
           Odchodzę od zmysłów! Powiedz mi, co robić. Jesteś moim jedynym przyjacielem
           na całym świecie.
              – To… to nie znaczy, że wiem… – wyjąkał Jankew. – Myślę, że możesz się
           mylić. Twój ojciec… nie zrobiłby czegoś takiego. Wszyscy ludzie z Bocianów bardzo
           go lubią i szanują.
              – Nie znają go – Ariel potrząsnął głową, wpatrując się zapłakanymi oczami
           w okno chałupy Magdy.
              – Ale ty przecież tak go kochasz, więc jak możesz w ten sposób o nim myśleć…
              – Ponieważ go kocham, wiem… że on jest inny za dnia, inny nocą… A naj-
           większe grzechy popełnia się nocą.
    224       Jankewowi przyszły na myśl jego własne doświadczenia z szajgecami.
   219   220   221   222   223   224   225   226   227   228   229