Page 196 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 196

postępowały tak, jak gdyby były już zupełnie dorosłe. Ich wiek nie odgrywał tu
           żadnej roli. Jakie znaczenie miało na przykład, czy Binele miała siedem lat, czy
           dwadzieścia, skoro gdy coś robiła – biegła załatwić jakiś sprawunek, pilnowała
           dziecka, pomagała przy szorowaniu garnków – zawsze można było na niej po-
           legać. Do tego nigdy nie marnowała czasu i wszystko robiła w mgnieniu oka,
           sprawnie, zmyślnie, dokładnie, często lepiej niż dorośli.
             Dlatego też jeśli czasem uszczknęła coś ze stołu, czy też wykradła gorący
           kartofel z wiadra, nie awanturowano się o to. Dawano jej parę klapsów, ale
           nie „donoszono” na nią Joselowi. Chyba że wydarzyło się coś wyjątkowego,
           jak wtedy, kiedy Brońcia Płaczka posprzeczała się z Pesią Flejtuchą – właśnie
           o Binele. Każda z sąsiadek uważała mianowicie, że ma większe prawo do tego,
           żeby nią rozporządzać. Brońcia pobiegła wówczas do Josela i pomówiła przed
           nim zarówno sąsiadkę, jak i Binele.
              – Nie sądzę, Joselu – gotowała się ze złości – żeby Pesia Flejtucha była
           w stanie mieć oko na twoją najmłodszą córkę, niebogę. Dziecko nie wie przecież,
           jak powinno się zachowywać – biadoliła fachowo. – Trzeba je prowadzić, uczyć,
           jak być porządnym człowiekiem. A jeśli twoja mała nie odmawia błogosławień-
           stwa nad chlebem, to czy Pesia Flejtucha, ta wielka „rebecyn”, zwraca na to
           uwagę? Nie wydaje mi się! I wierz mi, że nawet gdyby miano mi za to zapłacić,
           nie powierzyłabym mojej córeczki Pesi Flejtusze, żeby uczyła ją czytać z siduru.
           Bogu dzięki, że mam tylko chłopców, oby byli zdrowi!
              Binele dostała wtedy lanie od Josela za nieodmawianie błogosławieństwa
           nad chlebem.
              Jednak tak, jak kobiety „kochały” Binele, tak ona czuła do nich ogromną
           niechęć. Po pierwsze z zasady nie lubiła matek, po drugie Brońcia ją biła, a inne
           bez przerwy pouczały i ciągle przypominały jej, że jest sierotą i dlatego musi się
           zachowywać jak anioł – tak, żeby przypodobać się swojej mamie przebywającej
           w świetlanym raju. Zdaniem Binele nie miały do tego wszystkiego prawa. Nie
           znosiła też w prawdzie, gdy bił i pouczał ją Josel, ale on był przecież jej własnym
           ojcem i starszy brat, Herszele, wyjaśnił jej, że dopóki nie przyjdzie Mesjasz, ojciec
           musi bić swoje dzieci.
             Binele nieraz miała ochotę rzucić się na Brońcię Płaczkę, czy na inną sąsiad-
           kę, która ją źle potraktowała, i odgryźć jej palec, zdzielić kopniakiem w brzuch,
           zerwać perukę z głowy czy wydrapać oczy. Nie robiła tego, ponieważ nie chciała,
           żeby doniosły na nią Joselowi. Poza tym zazwyczaj dawały jej też coś do zjedzenia
           z tego, co ugotowały, kiedy miały dosyć dla swoich własnych dzieci.
              W końcu jednak znalazła sposób, jak radzić sobie bez sąsiadek.
              Był wtorek i na Pociejowie odbywał się cotygodniowy jarmark. Binele błąkała
           się po zatłoczonym, gwarnym placu. Nagle, pomiędzy gojskimi wozami obok
           pompy wodnej dojrzała dorodną chłopkę z wielkim brzuchem, okrągłą twarzą
           i czerwonymi policzkami. Dwa długie, sięgające poniżej pasa i przewiązane czer-
    196    wonymi wstążkami jasne warkocze gojki jaśniały w słońcu niczym dwie długie,
   191   192   193   194   195   196   197   198   199   200   201