Page 278 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 278
Finale giocoso
Na kilkanaście minut przed południem przez bramę obozową wjechał
na dziedziniec mały, wojskowy samochód radziecki. Oprócz kierowcy
siedział w nim młody, bardzo młody i bardzo przystojny oficer. Był to
dzień dziewiąty maja tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku,
kiedy cały świat już od dwudziestu czterech godzin wiedział, że wojna się
skończyła. Więźniów tego obozu upewniło o tym dopiero pojawienie się
radzieckiego samochodu.
To prawda, że esesmani zniknęli rankiem poprzedniego dnia.
Zniknęli, ale czy czegoś aby nie knują? Tego nikt nie był pewien. Nikt
też w ciągu całego poprzedniego dnia nie odważył się opuścić obozu.
Znaleźli się nawet tacy, którzy opowiadali, że widzieli na własne oczy
kręcących się w pobliżu esesmanów. Radia w obozie, rzecz jasna, nie
było. Nie dochodziły tu też żadne wieści z położonego obok miasteczka.
Dzisiaj kilku odważniejszych gotowało się do spenetrowania najbliższej
okolicy, przede wszystkim chcieli zdobyć jakąś żywność – zapasy obozowe
dawno się skończyły. Reszta więźniów kręciła się po dziedzińcu, niczym
nawiedzona dybukiem Lea wewnątrz kredowego koła zakreślonego przez
cadyka... Reszta? Oczywiście poza tymi, którzy zdążyli umrzeć, kiedy
w obozie rządzili Niemcy, i którzy wykorzystali na to pierwsze dwadzieścia
cztery godziny wolności, jakby śmierć wolna od Niemców różniła się od
śmierci pod esesmańskim butem.
Wjazd na dziedziniec obozowy gazika z pierwszymi żołnierzami
armii radzieckiej, na którą czekano, której postępy, o ile to było moż-
liwe, śledzono, a zwycięstwo błogosławiono, został przywitany okrzykami
radości i szczęścia. Dopiero ten samochód oznaczał, że wojna naprawdę
się skończyła. Młodemu oficerowi o twarzy rumianej jak jabłuszko,
niebieskich jak majowe niebo oczach i czapce zawadiacko nasuniętej na
czoło nie pozwolono wyjść z samochodu. Każdy chciał mu uścisnąć rękę.
Każdy chciał go przynajmniej dotknąć – sprawdzić, czy to aby nie sen.
Oglądano jego mundur, z podziwem liczono zdobiące jego piersi ordery,
które świadczyły, że ich właściciel szmat drogi pędził wroga. Trwało dość
długo, zanim wzruszonemu oficerowi udało się uspokoić rozradowa-
276
Mostowicz_zgck_-010214_.indd 276 14-01-31 14:38