Page 284 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 284

Jankew szedł za nim, zachowując odległość. W ten sposób Mojsze pomógł mu
           odnaleźć Binele.
             Wyszła z fabrycznej bramy. Szybko ujęła Mojszego pod ramię i para ruszała
           przed siebie. Śledząc ich, Jankew nie miał powodów do dumny. Parę razy chciał
           uciec. Cóż to za pomysł! On – odgrywający „moralistę” – wdziera się w harmonijne
           życie dwojga ludzi i próbuje je zakłócić. Nogi jednak niosły go dalej, kierowane
           sercem i całym jego jestestwem. Dzisiaj nie chciał kreować się na cadyka. Pragnął
           Binele i musiał podążać za nią i wejść jej w drogę, aby zdecydowała o jego losie.
             Nie chciał czekać i widzieć, czy pożegna Mojszego, czy też razem znikną
           w jakimś domu. Poczekał, aż zatrzymają się przed bramą na rogu. Zdobył się
           na maksymalną odwagę i podbiegł do pary, zatrzymał ich gestem, który łączył
           w sobie groteskę oraz bezczelność i nieoczekiwanie, niby niechcący, szturchnął
           Mojszego łokciem. Zauważył, jak krew napływa dziewczynie do twarzy.
             Wargi jej zadrżały.
             – Jankew…
             – Przepraszam… – Jankew krzywo uśmiechnął się do Mojszego. – Naprawdę
           niechcący.
             Szybko obrócił się do Binele i wypalił:
             – Muszę z tobą porozmawiać!
             Cisza, która zapadła pomiędzy tą trójką, aż dźwięczała w uszach. Jankew
           czuł, że grunt mu się kołysze pod nogami. Twarze Binele i Mojszego zawirowały
           mu przed oczyma.
             W końcu usłyszał, jak Binele wyjąkała:
             – Przyjdę do „Harfy”.
             Jankew sztywno kiwnął głową do Mojszego i przebiegł na drugą stronę ulicy.
             Wówczas zorientował się, że Binele nie powiedziała mu, kiedy przyjdzie do
           „Harfy”. Nieważne. Będzie czekał na nią dziś, jutro, pojutrze. Ale coś zakłuło go
           w sercu: a jeśli przyjdzie, co jej powie? Że chce ją poślubić – on, wyrzutek, bezro-
           botny biedak, który tygodniami siedzi „na keście” u przyjaciela Wowy Cederbojma,
           ponieważ szykuje się na to, że lada dzień go powołają do wojska? – Czy nie po-
           winien sam sobie plunąć w twarz? On, krasomówca, idealista, w rzeczywistości
           nie był niczym więcej jak egoistycznym próżniakiem.
             Parę godzin później spotkali się w „Harfie”. Jankewowi krew uderzała do skroni,
           czuł we wszystkich członkach rozdygotanie i słabość. Skóra go paliła, mrowiła,
           drżał z napięcia. Nie miał kompletnie siły, aby tę scenę przedłużać. A ona też
           wyglądała na zmieszaną, zagubioną, jakby jej mowę odebrało.
             – Chciałem ci tylko powiedzieć – wyjąkał – że cię kocham, nic więcej.
             Ciężko było patrzeć na jej pobladłą twarz, ale musiał. Jego spojrzenie zawi-
           sło na jej zmysłowych, na wpół rozchylonych wargach wyrażających bezsilność.
           Wydało mu, się, że dwoi mu się w oczach.
             Nagle Binele wybuchła:
    284      – Czy po to mnie wezwałeś?
   279   280   281   282   283   284   285   286   287   288   289