Page 213 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 213

1

                Dzień przed demonstracją solidarności robotniczej Jankew chodził po bałuc-
             kich ulicach z plikiem ulotek. Wędrował od bramy do bramy, z piętra na piętro,
             kładł ulotkę przed drzwiami i biegł dalej, podekscytowany i zgrzany pomimo
             przenikliwego mrozu.
                 Gdy spieszył pomiędzy jedną błotnistą bramą a następną, zauważył twarz…
             Przed jego oczami mignęła para jasnych warkoczy. Odwrócił głowę. Twarz zwró-
             ciła się w jego stronę i coś silnie targnęło jego sercem. Zamarł w półkroku, całe
             ciało znieruchomiało, umysł zastygł. Dwa warkocze zbliżały się do niego. Lekko
             skośne oczy szybowały mu naprzeciw. Nie był w stanie objąć spojrzeniem całej
             postaci.
                 – Ty jesteś Jankew, prawda? – usłyszał głos Binele.
                 Zamrugał oczami, musiał przyjrzeć się dokładniej. Tak – z tego nowego ciała,
             nowego stroju wyglądało, elektryzując go coś znajomego, coś swojskiego. Chciał
             zawołać: „Jakaś ty piękna!”, lecz nie potrafił wydobyć z ust żadnego dźwięku. To
             piękno nie miało nic wspólnego z jej twarzą, z jej fizycznym wyglądem – chociaż
             właśnie ta fizyczność była niespodzianką i spowodowała, że tak zaniemówił.
             Chłonął oczami jej twarz – wysokie kości policzkowe, lekko skośne oczy, w których
             igrał szelmowski ognik, piegi i bladość skóry. Widział szczupłe, a jednak kształtne
             ciało, pełne, uniesione piersi. Jednak piękno, które tak go urzekło i sprawiło, że
             poczuł się bezradny z zachwytu, z wielką siłą promieniowało ze źródła ukrytego
             w jej wnętrzu.
                 – No, powiedz coś! – zawołała, sama też zmieszana i oszołomiona. Jej za-
             czerwienione od mrozu policzki przeświecały przez parę wydobywającą się z jej
             ust jak przez woalkę.                                                213
   208   209   210   211   212   213   214   215   216   217   218