Page 128 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 128
– Joelu! – krzyknął. – Chcę wejść do kuźni!
– Nie! – odpowiedział gniewnym głosem Joel.
Minęło sporo czasu, zanim Joel, z niezwykłą dla niego powagą na twarzy,
pojawił się w drzwiach.
– No, chodź. Na co czekasz? – zawołał do Abraszki.
Kuźnia wyglądała jakoś inaczej niż zwykle, ale trudno było powiedzieć, na
czym polegała różnica. Jankew i Abraszka oparli się o skrzynie i patrzyli, jak Joel,
milcząc, rozniecał miechem ogień w palenisku, po czym z werwą zaczął obrabiać
coś na kowadle. Po chwili przysunęli się bliżej i wpatrując się w tańczące płomie-
nie, przysłuchiwali się ich syczeniu oraz uderzeniom żelaza o żelazo. Joel jawił
im się jako potężny czarodziej, który sprawiał, że pośród języków ognia pojawiały
się przed ich oczami te obrazy, te kształty, do których tęskniły ich serca.
– Oj, Jankewie, spójrz tylko! – wyszeptał zdumiony Abraszka. – Widzę tam
wewnątrz złotego ptaka. Widzisz go? Widzisz, jak tańczy pośród płomieni? Ech,
gdybym mógł tak go złapać, wyciągnąć z ognia i zrobić mu takie cienkie skrzy-
dła i piękną głowę z dziobem! – nie mogąc się dłużej powstrzymać przyskoczył
rozgorączkowany do Joela, pociągnął go za kaftan i zawołał: – Joelu! Widziałem
w ogniu złotego ptaka, zobacz tylko. Proszę cię, weź kawałek żelaza, zrób go dla
mnie, zrób mi ptaka!
„Zrób mi ptaka!” – Jankew powtórzył w duchu prośbę Abraszki. Coś w głębi
jego duszy wołało, żeby Joel Czarodziej w swoim milczeniu rzucił zaklęcie, coś
prosiło o cud, bardzo go pragnęło. Bo złoty ptak, którego zobaczył pośród płomieni,
był przecież nikim innym – tylko Binele. To jej złoto-rudawe warkocze trzepotały
w palenisku. To ona płonęła w ogniu. Była ogniem. Migotała i trzepotała przed
jego oczami – nieosiągalna, nieuchwytna… Lilit… Gdyby jej dotknął, oparzyłaby
go, zajęła ogniem, spaliła…
Joel wyciągnął ze stosu odpadów kawałek żelaznej sztangi, rozgrzał go w pa-
lenisku do białości, po czym przeniósł rozpalony metal na kowadło. Abraszka
zaczął nim komenderować, jak ma ten rozżarzony, plastyczny teraz kawałek
żelaza naginać, kształtować, przycinać.
– Wiem, że to będzie czarny ptak – paplał gorączkowo Abraszka. – Ale to
nie szkodzi. To będzie ptak z czarnego złota i… będzie latał, nie ruszając się
z miejsca!
Jankew uśmiechnął się lekko. Binele była tym złotym ptakiem, który trzepotał
w jego sercu i nie odlatywał. Czy ona również była czarno-złota? Było w niej coś
ciemnego, nieznanego, obcego. Ale to właśnie przyciągało go do niej i spalało.
W swoim rozgorączkowaniu Abraszka zadrasnął sobie o kawałek blachy czy
gwóźdź palec, który zaczął krwawić. Rozkojarzony, szybko wyssał krew z rany. Joel
spojrzał na niego z ukosa, po czym roześmiał się serdecznie i ciepło. Abraszka
zawtórował mu cichym, ciepłym śmiechem. W tej chwili, bardziej niż kiedykolwiek,
wyglądali obaj na zbratanych, połączonych jakimś wzajemnym porozumieniem,
128 z którego Jankew czuł się wykluczony. „Może jest tak dlatego, że wprawdzie