Page 127 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 127

– Jak się masz, Abraszka? Wyspałeś się?
                 Wepchnął mu w ręce brązowy bochen chleba, który trzymał pod pachą,
             podszedł do sań i pomógł Jankewowi wyprząc Susiego i przykryć go skórami
             i szmatami. Potem już wszyscy trzej wprowadzili konia do kuźni, przywiązali obok
             drzwi i zawiesili mu na szyi worek owsa.
                 Gdy weszli do chałupy, Joel odsłonił małe okienko i oślepiająco białe świa-
             tło wpadło poprzez pokryte szronem szyby do wnętrza, padając na przykryte
             kawałkami juty łóżko. Joel zaprosił gości, by tam usiedli, a sam zabrał się za
             rozpalanie w stojącym obok łóżka czarnym piecu. Dopiero potem zrzucił chałat,
             rozpiął koszulę, przysunął do łóżka koślawy stół, usiadł i zabrał się za ściąganie
             butów, wyjmując z nich kawałki papieru i szmat, którymi były wypchane. Odwinął
             onuce i powiesił je na rozciągniętym nad piecem sznurze, zawieszonym koszu-
             lami, kalesonami i zwykłymi szmatami.
                 Zdawało się, że całkiem zapomniał o gościach, którzy siedzieli na łóżku
             i w milczeniu obserwowali jego krzątaninę.
                 Joel postawił na piecu garnek kawy z cykorii, umył ręce, pokroił bochen
             chleba i rozdzielił kawałki pomiędzy Jankewa i Abraszkę, wciąż robiąc wszystko
             tak, jak gdyby ich samych przy tym nie widział. Kiedy kawa zrobiła się gorąca,
             podsunął im blaszane, poobijane garnuszki pełne parującej czerni. Odmówili
             hamojce , po czym wgryźli się w miękki, jeszcze ciepły chleb i milcząc siorbali
                     1
             kawę, ogrzewając zmarznięte dłonie o garnczki.
                 Jankew domyślał się, skąd wrócił Joel, nie umniejszało to jednak respektu,
             jaki do niego czuł. Im więcej myślał o Joelu podczas ostatnich tygodni rozłąki,
             tym większy podziw czuł dla niego, podziw wymieszany z dziwnym uczuciem
             zazdrości. Chciał być taki jak Joel, lecz jednocześnie czuł, że była w nim jakaś
             bariera, która powstrzymywała go przed tym. Pomyślał, że małemu Abraszce
             może się to udać, ponieważ z charakteru pod wieloma względami przypominał
             kowala.
                 W oknie, którego szyby zaczęły już tajać, mignęły nagle twarze dwóch młodych
             chłopów.
                 – Czekajcie tu! – zawołał Joel, po czym, skoczywszy na równe nogi, z lekka
             zaniepokojony wybiegł z chałupy.
                 Jankew i Abraszka podeszli do okna, przetarli szyby z topniejącego szronu
             i spojrzeli na zewnątrz. Z kuźni dobiegała wrzawa głosów – ostrych, szorstkich,
             którym towarzyszył gorzki śmiech Joela. Śmiech ten brzmiał obco, zupełnie inaczej
             niż zwykle. Po chwili zobaczyli, jak młodzi chłopi wychodzą z kuźni, dźwigając
             w rękach skrzynie. Załadowali je pospiesznie na sanie, przykryli, wskoczyli na
             siedzenie i w mgnieniu oka odjechali.
                 Abraszka podbiegł i otworzył drzwi.



             1    Hamojce (jid.) – błogosławieństwo nad chlebem.                  127
   122   123   124   125   126   127   128   129   130   131   132