Page 120 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 120

– Tak… – sapnął, podniósł jej nogi, zgiął je i postawił stopami w dwóch rogach
           stołu, jakby chciał je tam przymocować. Dotknął brodawek jej piersi, potem roz-
           postartymi palcami przejechał po jej brzuchu. – Nie wolno krzyczeć – powiedział
           spokojnie. – Żandarmi biegają dzisiaj po mieście jak pijane myszy. – Zamilkł na
           minutę, po czym dodał: – Mam dobry środek… Powinien cię uspokoić… I nie
           będzie cię tak boleć.
             Rozpiął pasek spodni.
             – Panie Gajger – Binele próbowała usiąść, kładąc jedną rękę na szpilce we
           włosach. Gajger trzymał ją mocno za stopy. Ze zgiętymi kolanami mogła się
           podnieść jedynie do połowy. – Jeśli… jeśli… – zasyczała. – Zabiję pana! – opadła
           na plecy.
             – Nie rób z siebie głupiej – Gajger puścił jedną z jej nóg i zaczął rozpinać
           spodnie. - Wszystkie narzeczone przechodzą u mnie to samo.
             – Nie jestem narzeczoną! – krzyknęła i znowu się uniosła.
             – Czym więc jesteś, narzeczonym? – szybkim ruchem przyciągnął ją bliżej
           ku sobie.
             Opadła na plecy, uderzając głową w stół. Podniosła głowę i próbowała usiąść
           za pomocą łokci, mięśni szyi i pleców. W ręku miała szpilkę do włosów, którą
           wycelowała w jego oczy.
             – Niech się pan nie waży! – zawyła nie swoim głosem.
             Złapał ją za nadgarstek, wyrwał szpilkę z jej dłoni i rzucił ją na podłogę, po
           czym krótką, silną ręką wymierzył jej policzek, a potem drugi. Jego twarz zrobiła
           się teraz buraczkowo-purpurowa, jakby zdarto z niej kamienną powłokę.
             – Podobasz mi się – już głośno sapał. – Wiesz, że mi się podobasz? Co
           myślałaś, że za darmo zrobię ci skrobankę, narażając dla ciebie życie? Czego
           się tak drzesz, co? Przecież i tak jesteś w ciąży. I nie jesteś miejscowa, o nie!
             – Jestem! – wyrywała się z jego rąk. Ona, Binele, która nigdy się nie bała,
           spadała teraz w otchłań przerażenia. – Jestem… tutejsza! – zawodziła ochryple.
             Gajgera to bawiło.
             – Naprawdę? – śmiał się basowo. Mięśnie jego rozpalonej twarzy sprawiały
           wrażenie sflaczałych. Cała twarz wydawała się nabrzmiała, wielka. – To dlaczego
           nie chcesz mieć bękarta, co?
             – Chcę! Chcę! Ale nie… nie tego! – Gajger pociągnął ją za nogi, ona straciła
           kontrolę i ze spazmatycznym krzykiem opadła na stół. – Chcę… – słyszała, jak
           coś krzyczy i zawodzi z jej wnętrza.
             Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Jej ciało rzucało się w gwałtownych drgawkach,
           podskakując i opadając z powrotem na stół. Ledwo słyszała, że Gajger coś krzyczy
           w kierunku drzwi. Dwóch stajennych wbiegło do izby i chwyciło ją za ręce, jeden
           z jednej strony, z drugiej z drugiej strony stołu. Gajger wziął ją, a potem kolejno
           każdy z chłopaków. Później jeszcze bardziej pociemniało jej w głowie. Coś wwierciło
           się w jej wnętrzności, pochodnia przeszyła wrzód w jej ciele, aż wybuchł pożar, po
    120    czym ogień krwi chlusnął z niej jak rzeka… Ocean gęstej, czerwonej ciemności.
   115   116   117   118   119   120   121   122   123   124   125